wtorek, 30 września 2014

Strój biegacza: jesienno-zimowe bieganie w Lidlu.

Cieszę się z faktu, że co jakiś czas w sklepach typu Biedronka albo Lidl pojawiają się (i szybko znikają) ubrania i akcesoria dla biegaczy lub innych sportowców. Zazwyczaj są one w bardzo niskich cenach, więc nie jest nam szkoda, gdy coś zniszczy się lub pobrudzi. Od czwartku Lidl proponował ubrania do biegania zimą, ja załapałam się na koszulkę techniczną i legginsy.

Koszulka: koloru czarnego z fioletowymi rękawami, tkanina bardzo miła w dotyku, przypomina bardziej bieliznę oddychającą. Ma ocieplane łokcie i różną strukturę materiału w różnych miejscach, co ma za zadanie lepsze odprowadzanie potu na zewnątrz. Jest wygodna i nie krępuje ruchów. Ja ubrałam ją jako warstwę spodnią, na wierzch ubrałam kurtkę wiatrówkę, bo wydawało mi się dosyć zimno i było ok. 10 stopni, ale myślę że ten zestaw by zadziałał lepiej, gdyby było koło 0 na termometrze. W końcu to zimowa koszulka :) Pierwsze wrażenie zrobiła na mnie całkiem dobre, zwłaszcza, że nie kosztowała zbyt wiele i faktycznie jest ciepło w łokcie :)


Spodnie: Czarne legginsy w różowe gwiazdki, na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie cienkich, ale po założeniu ich i w trakcie ruchu tkanina zaczyna "działać" i robi się ciepło. Plusy: Mają kieszonkę z tyłu, do której można włożyć klucze/ pieniądze/ mp3. Posiadają odblaski, co również jest dość ważne. Według mnie mają całkiem ładną aparycję, nie są zbyt krzykliwe, a z drugiej strony nie wieje nudą, jak przy zwykłych czarnych biegowych spodniach. Minusy: Brak sznureczka, który można by związać w pasie (są na gumce) i jak na moje odczucia zbyt mała elastyczność. Muszę jeszcze poczekać i zweryfikować jak sprawdzą się w zimie :)


Pozdrawiam!

czwartek, 25 września 2014

Kiedy motywacja zanika...

Czasami zdarzają się takie dni, kiedy wszystko wydaje się być beznadziejne i bez sensu. Ma się ochotę zjeść wór słodyczy i rzucić to wszystko w cholerę. Przestać biegać, ćwiczyć, nie zwracać uwagi na to co się je, leżeć cały dzień przed kompem i oglądać seriale, albo głupie filmy, które nic nie wnoszą. Odciąć się od wszystkiego i wszystkich, zamknąć się w pokoju i nie wychodzić. Bo wszystko jest bez sensu, bieganie jest bez sensu. Jest nudne, głupie, monotonne, męczące, niewygodne, uciążliwe... Trzeba się specjalnie ubierać, założyć wszystko po kolei, top, leginsiki, koszulkę z krótkim, koszulkę z długim, skarpety, buty, zawiązać sznurówki dwa razy, pasek od pulsometru (najbardziej niewygodna rzecz na świecie), zegarek. Upiąć włosy, pamiętać żeby zmyć makijaż, bo jak nie, to po biegu wygląda się jak potwór (raz nie zmyłam i jak potem spojrzałam w lustro to... o borze jak ja wyglądam, ludzie mnie widzieli). Trzeba się rozgrzewać, bo przecież nie można wyjść bez rozgrzewki. A potem czekać godzinami na ten głupi sygnał GPS, bo przecież bez niego nie biegam. I wyjść na to zimno i wiatr, a czasem wstrętny deszcz. A po bieganiu robienie tego całego rozciągania i potem zdejmowanie przepoconych rzeczy, prysznic, okropne i dłuuugie rozczesywanie kłaków. I wrzucanie treningu na Endo i liczenie, i kalkulowanie, że tu mogłam pobiec szybciej, a tam wolniej, inną trasą, zrobić więcej km. I te bolące w nocy kolana... Same wady.


Ale potem budzę się następnego dnia i myślę: jest super. Jest pasja, jest coś co robię, czego inni nie robią. Mam do czego uciec, mam gdzie wyrzucić swoje żale, swoje zmęczenie, swoje stresy. Kiedy biegnę, czuję że żyję, czuję wiatr we włosach, powietrze w płucach, oddycham głęboko, krew szybciej krąży, patrzę w gwiazdy, zamykam oczy i się uśmiecham. I już wiem po co to robię. Wiem, że to nie jest bez sensu. Właśnie dlatego: żeby każdego dnia pomyśleć o tym uczuciu i uśmiechnąć się. Wstać z kanapy i zrobić coś dla siebie, coś ważnego i dobrego. Bieganie właśnie takie jest: przed treningiem nic mi się nie chce, chcę zostać w domu i poleżeć, a po: mam energię, siłę i dobry humor. Wiadomo, to nie przychodzi od razu, na ten moment trzeba czasem długo czekać. Ale w końcu po kilku tygodniach, miesiącach pracy przychodzi ten dzień, kiedy okazuje się, że treningi i dieta jednak dają rezultaty, mięśnie wzmacniają się, szybciej regenerują, płuca już się tak nie męczą, a tętno zwalnia.

I nie zawsze jest tak kolorowo jak na zdjęciach, ale warto wierzyć, że uda się osiągnąć cel. I właśnie ten cel powinien być największą motywacją. Ja jeszcze go nie osiągnęłam, ale wspinam się, a widoki są świetne :)

Pozdrawiam :)

niedziela, 21 września 2014

Pikantna sałatka owocowa z dodatkiem chilli.

Oglądałam ostatnio program Gordona Ramsay'a i kiedy zrobił tę sałatkę to stwierdziłam, że też muszę :) Moc energii, witamin i błonnika idealnie pasuje na posiłek przed niedzielnym długim wybieganiem.


Składniki:
-ananas
-mango
-ogórek szklarniowy
-2 jabłka
-2 gruszki

Sos:
-papryczka chilli
-skórka i sok z limonki
-łyżka miodu
-orzeszki ziemne (ok. 2 garście)


Wykonanie:
Na początku bierzemy papryczkę w dłonie i masujemy ją, żeby odpadły nasionka. Potem ciachamy ją bardzo drobno i część nasion usuwamy, żeby sałatka była jadalna. Dodajemy miód, trzemy limonkę na tarce, a potem ją kroimy i całą wyciskamy. Orzeszki wysypujemy na suchą, rozgrzaną patelnię, chwilę prażymy na ciemny kolor, potem rozrzucamy na deskę do krojenia i jedziemy po nich wałkiem do ciasta, żeby się trochę pokruszyły. Dodajemy je do reszty sosu i mieszamy.
Wszystkie owoce obieramy ze skórki, a z ogórka wydłubujemy środek, bo tam jest zbyt dużo wody. Sekret Gordona na udaną sałatkę? Nie przesadźcie z sosem i dobrze wymieszajcie (eureka).

Ma fajny, zaskakująco dobry smak, jest pełna potrzebnych składników odżywczych i pobudza metabolizm, zatem jest świetna na śniadanie.

Smacznego :)

wtorek, 16 września 2014

Moje najważniejsze 3 ćwiczenia rozciągajace po bieganiu.

Rozciąganie to bardzo ważna część treningu, równie istotna jak rozgrzewka. Po pracy mięśnie są spięte i skracają się, dlatego warto poświęcić kilka minut, aby pomóc im się rozluźnić, zwiększyć przepływ krwi i tym samym przyspieszyć regenerację. Rozciąganie zwiększa zakres ruchu w stawach i zapobiega kontuzjom.
Po treningu najlepiej porozciągać się statycznie, każdą pozycję wytrzymać co najmniej 20 sekund, wykonywać ćwiczenia poprawnie, oddychać głęboko i nie próbować nic na siłę- nie powinno boleć.

Niestety nie mam idealnej sylwetki do pokazywania ćwiczeń, ale chciałam przedstawić trzy ćwiczenia, które wykonuję zawsze po bieganiu (zwykle robię ich więcej, ale te trzy są stałym elementem).

1.Rozciąganie grupy tylnej mięśni uda:
-nogi wyprostowane w kolanach
-stopy ustawione prosto
-lekko przyciągamy klatkę piersiową do nogi
-nie garbimy się
-czujemy rozciąganie pod kolanem

2.Rozciąganie grupy przedniej mięśni uda:
-kolana złączone
-wypychamy biodra do przodu
-lekko przyciągamy piętę do pośladka

3.Rozciąganie łydki:
-stopy ustawione prosto
-pięta tylnej nogi dotyka podłoża

Każdy kto chodził na wf na pewno zna te ćwiczenia, są proste i dają bardzo wiele :)
Pozdrawiam!


piątek, 12 września 2014

Zielony koktajl witaminowy.

W związku ze zbliżającą się jesienią i ostatnimi powiewami lata postanowiłam wykorzystać niskie ceny jabłek i wykonać prosty koktajl, który swoją drogą jest istną bombą witaminową. Podobny piłam u mojej przyjaciółki Asi i nie mogłam się nadziwić, że coś, co ma tak dużą ilość natki pietruszki w składzie, może mi zasmakować ;)


Koktajl jabłkowo-pietruszkowy: 
Składniki na ok.2 duże porcje:
-pęczek natki pietruszki
-3 średniej wielkości jabłka
-1-1,5 szklanki wody mineralnej
-kilka kropel soku z cytryny

Jabłka myjemy i kroimy, usuwamy gniazdo nasienne; natkę myjemy, odcinamy część łodyg od dołu. Wszystko wrzucamy do blendera i miksujemy, aby koktajl był gładki. Dla urozmaicenia można dodać jeszcze inne owoce.


Smacznego!

poniedziałek, 8 września 2014

Jeszcze tylko 10 km do mety, czyli relacja z Życiowej Dziesiątki.

Pomysł pobiegnięcia w Krynicy pojawił się dokładnie 15 maja, kiedy to z radością poszłam odebrać swój pakiet startowy na maraton i właśnie na Expo maratonu zaczepiła mnie miła pani i zachęciła do wzięcia udziału w Festiwalu Biegowym. Zgodziłam się od razu, pomyślałam, że w końcu wystartuję gdzieś poza Krakowem :) Nie żebym nie lubiła biegać w Krakowie, ale zawsze to jakaś odmiana.

Festiwal Biegowy trwał od 5 do 7 września i w sumie odbyło się 21 odrębnych biegów na różnych dystansach, m.in bieg nocny na 5km, ultramaratony: Bieg 7 Dolin na 100km i 66km, bieg górski na 36 km, maraton, półmaraton i bieg na 10 km, w którym wzięłam udział ja.

Pakiecik startowy.
Zawsze przed zawodami trochę się denerwuję. Przecież zawsze coś może pójść nie tak, mogą być niegodziwe warunki, albo mogę mieć zły dzień i krzywo stanąć, skręcić kostkę lub mogą mnie złapać skurcze. Poza tym w górach jest inne powietrze, start był w samo południe i przez to było dosyć ciepło i prażyło słońce. Jeszcze zanim ruszyliśmy czułam suchość w gardle, co nie wróży dobrze, nawet jeśli gdzieś po drodze jest punkt z wodą. Przed wystrzałem grzecznie ustawiłam się w swojej strefie czasowej, w cieniu i czekałam tam ponad pół godziny. Start nieco się opóźnił, bo wyczekiwaliśmy aż do mety dotrze pierwszy zawodnik ultra na 100 km (startowali o 3 w nocy). Szacun dla niego, gościu biegł 9 godzin i 9 minut i to po górach! Swoją drogą, pierwszą kobietą była Mielczanka, uzyskując czas tylko godzinę gorszy :)
W tym świetle moje 10 km wydaje się być marne, ale no cóż...może kiedyś :) W każdym razie wystartowałam z wielką nadzieją na dobry wynik, bo trasa w większości biegła z górki i na początku faktycznie było super. Potem zaczęłam mieć problemy. Fizycznie nic mi się nie stało, żaden ból brzucha, żadne kolki, ale coś mi się działo w głowie. Pomijając pragnienie i trzęsące się uda, nagle przestało mi się chcieć biec. Ale biegłam. Patrzyłam na niebo i widziałam palące słońce, a obok niego wielką burzową chmurę, która za nic nie chciała tego słońca przysłonić. Po minięciu 5 kilometra przestałam mieć nadzieję na pojawienie się punktu z wodą, ale na całe szczęście był, na 6. km. Oczywiście pół kubka wylałam sobie niechcący na twarz, a połową się zakrztusiłam, a wzięłam tylko jeden, więc nici z konkretnego nawodnienia. Na zegarku siódmy kilometr, a ja coraz bardziej zwalniałam. I coraz bardziej walczyłam ze sobą, żeby się nie zatrzymać. Ludzie szli, jakiś biegacz leżał prawie nieprzytomny na poboczu i ktoś próbował go ocucić, inny ktoś oddychał tak, jakby miał zaraz paść na twarz. W mojej głowie powstawały rozmaite obliczenia i chciałam jak najszybciej dotrzeć do tej mety, a nie byłam w stanie przyspieszyć. Postanowiłam zachować status quo, nie przyspieszać, a tym bardziej nie zwalniać. A droga ciągnęła się niemiłosiernie. Zaczęło padać.

I jednak wciąż zwalniałam...
Nagle wszyscy przyspieszyli, myślę co się dzieje, patrzę na zegarek: 9,5 km, 47 i pół minuty, Boże nie dam rady, ale przecież nie mogę nie dać rady, widzę zieloną dmuchaną bramę z jakimś napisem, który zasłoniły drzewa. I nie wiem czy to już...to już? Już mam przyspieszać? Nie wiem....Na maratonie były 4 takie dmuchane bramy, każda w odstępie jakichś 70 m i przed każdą bramą finiszowałam, bo myślałam że to już i przy tej prawdziwej mecie nie wierzyłam, że to naprawdę koniec. Teraz była tylko jedna. Wpadłam na nią po (uwaga, owacje na stojąco) 49 minutach i 43 sekundach! Udało się! Życiówka poprawiona o minutę i 10 sekund :)

Nic nie widzę, pot z deszczem wpływa mi do oczu :)

Uff! Jest ok!
Na mecie upragniona woda, banan i 2 gałki lodów, to jest życie :)
Pozdrawiam!

piątek, 5 września 2014

O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu - Haruki Murakami


W głowie tyle pozytywnych myśli, a tak ciężko mi ubrać je w słowa. Właśnie skończyłam czytać książkę japońskiego pisarza Harukiego Murakamiego pt."O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu". Czytało się ją lekko i zawierała właśnie to, co najbardziej potrzebowałam - motywację. Żadnych porad na temat techniki, sprzętu, żywienia i treningów, a pełno swobodnie płynących refleksji. Krótko mówiąc, jest to pamiętnik człowieka, który w pewnym momencie swojego życia postawił wszystko na jedną kartę, by oddać się pisaniu, a bieganie, które na początku traktował jako narzędzie do utrzymania dobrej kondycji, później zaczęło znaczyć dla niego o wiele więcej.
"Bieganie, na równi z trzema posiłkami dziennie, snem, sprzątaniem i pracą, weszło na stałe do mojego rozkładu dnia. Gdy stało się czymś naturalnym, przestałem się wstydzić, że biegam. Chodziłem do sklepów sportowych kupować sportowe stroje i porządne obuwie, odpowiednie do tego, co robiłem. Kupiłem także stoper i podręcznik dla początkujących. Właśnie w taki sposób człowiek staje się biegaczem."
Czasami miałam wrażenie, że pan Murakami siedział kiedyś w mojej głowie i pisał tę książkę odczytawszy moje własne przemyślenia na temat biegania. Czytam i mówię sobie w duchu "faktycznie tak jest!". Sądzę, że ktoś, kto nie lubi biegać i nie ogarnia po co ktokolwiek chciałby się tak bezcelowo męczyć, po przeczytaniu tej książki mógłby przybliżyć się do zrozumienia tego, co dzieje się w głowie biegacza i to nie tylko podczas biegu. A biegacz mógłby sięgnąć po nią w trakcie kryzysu i utwierdzi go ona w przekonaniu, że to, co robi, jest słuszne i warte ciężkiej pracy.
"Moim zdaniem część z nas biega wcale nie dlatego, że chce żyć dłużej, ale dlatego, żeby przeżyć życie najpełniej. Jeśli mamy przed sobą długie lata, znacznie lepiej jest przeżyć je z jasno wytyczonymi celami i najpełniej jak można, a nie we mgle. Moim zdaniem bieganie bardzo w tym pomaga"
Murakami jest cierpliwy, wytrwały i uparty w dążeniu do celu. Sama chciałabym być kiedyś właśnie takim biegaczem. Ustalić jasne, proste zasady i nie zmieniać ich w trakcie treningu, gdy zabraknie chęci i motywacji, tylko kurczowo się ich trzymać. 


Autor podkreśla również to, że niestety bycie długodystansowcem to często przebywanie w samotności przez długi czas oraz to, że pomimo skrupulatnie wykonywanej pracy nie zawsze jesteśmy w stanie osiągnąć swój cel. Momentami robiło się smutno, ale myślę, że napisał to dlatego, że nie jest już młodym człowiekiem i w jego wieku trudno jest pokonywać własne rekordy. Chciałabym kiedyś mieć za sobą 30 lat biegania, co roku biec przynajmniej jeden pełny maraton i cieszyć się takim zdrowiem i kondycją.
"Bieg w otoczeniu rywali działa mobilizująco. Czuje się to zabawne uczucie już na starcie, gdy czeka się wśród innych biegaczy na okrzyk "Start!", a potem, nim człowiek zdąży się zorientować, instynkt współzawodnictwa bierze górę."
To lektura nie tylko o bieganiu, ale również o pasji i odwadze wykonywania w życiu tego, co się kocha. Na pewno nie wyląduje z irytacją na mojej półce, tylko kiedyś z przyjemnością przeczytam ją jeszcze raz. Oczywiście z chęcią wypożyczę, jeśli ktoś ma ochotę :)

Pozdrawiam :)

poniedziałek, 1 września 2014

Biegowy miesiąc: sierpień 2014

Nadszedł wrzesień i chociaż komary wciąż jeszcze gryzą jak szalone, to w końcu będzie można wyjść pobiegać w środku dnia, o ile nie będzie padać deszcz. Szczerze mówiąc nie lubię biegać w deszczu, nie lubię mojej kurtki i kaptura opadającego na pół twarzy i zwykle brzydka pogoda jest dla mnie wymówką, żeby trening zrobić jutro. Muszę trochę popracować nad charakterem :)

Biegowy sierpień zaczęłam dopiero od 12, po powrocie z wakacji. Staram się skrupulatnie realizować plan treningowy (chociaż jak widać przesuwałam niektóre treningi z wtorku na środę albo z czwartku na piątek, właśnie przez deszcz) i póki co mam wrażenie, że przynosi efekty. Udaje mi się biegać szybciej niż wcześniej, teraz jest to 5:05-5:20 min/km i powoli przyzwyczajam się do tego tempa. W sierpniu przebiegłam 115 km. Nie jest to dużo w porównaniu do wcześniejszych miesięcy, ale jak na miesiąc letni to całkiem ok.
A już w tę sobotę czeka mnie mój ostatni wakacyjny start na Festiwalu Biegowym w Krynicy. Będzie to Życiowa Dziesiątka i może w końcu uda mi się pobić te nieszczęsne 50 minut na 10km. I bardzo możliwe, że to zrobię, bo trasa biegnie cały czas z górki :). Chociaż póki co, wolę nie zapeszać, w razie czego trzymajcie kciuk, bo ma padać deszcz.
Pozdrawiam.