czwartek, 25 września 2014

Kiedy motywacja zanika...

Czasami zdarzają się takie dni, kiedy wszystko wydaje się być beznadziejne i bez sensu. Ma się ochotę zjeść wór słodyczy i rzucić to wszystko w cholerę. Przestać biegać, ćwiczyć, nie zwracać uwagi na to co się je, leżeć cały dzień przed kompem i oglądać seriale, albo głupie filmy, które nic nie wnoszą. Odciąć się od wszystkiego i wszystkich, zamknąć się w pokoju i nie wychodzić. Bo wszystko jest bez sensu, bieganie jest bez sensu. Jest nudne, głupie, monotonne, męczące, niewygodne, uciążliwe... Trzeba się specjalnie ubierać, założyć wszystko po kolei, top, leginsiki, koszulkę z krótkim, koszulkę z długim, skarpety, buty, zawiązać sznurówki dwa razy, pasek od pulsometru (najbardziej niewygodna rzecz na świecie), zegarek. Upiąć włosy, pamiętać żeby zmyć makijaż, bo jak nie, to po biegu wygląda się jak potwór (raz nie zmyłam i jak potem spojrzałam w lustro to... o borze jak ja wyglądam, ludzie mnie widzieli). Trzeba się rozgrzewać, bo przecież nie można wyjść bez rozgrzewki. A potem czekać godzinami na ten głupi sygnał GPS, bo przecież bez niego nie biegam. I wyjść na to zimno i wiatr, a czasem wstrętny deszcz. A po bieganiu robienie tego całego rozciągania i potem zdejmowanie przepoconych rzeczy, prysznic, okropne i dłuuugie rozczesywanie kłaków. I wrzucanie treningu na Endo i liczenie, i kalkulowanie, że tu mogłam pobiec szybciej, a tam wolniej, inną trasą, zrobić więcej km. I te bolące w nocy kolana... Same wady.


Ale potem budzę się następnego dnia i myślę: jest super. Jest pasja, jest coś co robię, czego inni nie robią. Mam do czego uciec, mam gdzie wyrzucić swoje żale, swoje zmęczenie, swoje stresy. Kiedy biegnę, czuję że żyję, czuję wiatr we włosach, powietrze w płucach, oddycham głęboko, krew szybciej krąży, patrzę w gwiazdy, zamykam oczy i się uśmiecham. I już wiem po co to robię. Wiem, że to nie jest bez sensu. Właśnie dlatego: żeby każdego dnia pomyśleć o tym uczuciu i uśmiechnąć się. Wstać z kanapy i zrobić coś dla siebie, coś ważnego i dobrego. Bieganie właśnie takie jest: przed treningiem nic mi się nie chce, chcę zostać w domu i poleżeć, a po: mam energię, siłę i dobry humor. Wiadomo, to nie przychodzi od razu, na ten moment trzeba czasem długo czekać. Ale w końcu po kilku tygodniach, miesiącach pracy przychodzi ten dzień, kiedy okazuje się, że treningi i dieta jednak dają rezultaty, mięśnie wzmacniają się, szybciej regenerują, płuca już się tak nie męczą, a tętno zwalnia.

I nie zawsze jest tak kolorowo jak na zdjęciach, ale warto wierzyć, że uda się osiągnąć cel. I właśnie ten cel powinien być największą motywacją. Ja jeszcze go nie osiągnęłam, ale wspinam się, a widoki są świetne :)

Pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz