Nie macie co zrobić z owocami, które lecą wam z drzewa, a nie chcecie, żeby się zmarnowały? Niecała godzina i trochę bałaganu w kuchni, a owoce nie przepadną, wystarczy zapiec je pod ciastem.
Składniki:
-1 kg owoców (brzoskwiń, śliwek, nektarynek lub moreli)
-2 łyżki miodu
-ok. 200g mąki
-łyżeczka proszku do pieczenia
-ok. 100g schłodzonego masła pokrojonego w kostkę
-60-80g brązowego cukru
-3-4 garście płatków owsianych
-80ml mleka
-1 jajko
Przygotowanie:
Owoce umyć, przekroić na połówki i wyjąć pestki oraz ułożyć artystycznie w foremce (np. do tarty). Polać je miodem, żeby nie były zbyt kwaśne.
Żeby przygotować ciasto, trzeba przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia i rękami rozgnieść ją z masłem. Następnie dodać cukier i płatki owsiane, dokładnie wymieszać. Jajko energicznie rozkłócić z mlekiem i wlać do suchej masy. Znów dokładnie wymieszać. Nakładając ciasto łyżką przykryć owoce. Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez 30 minut.
Może się wydawać, że ciasta jest mało i może go nie wystarczyć do przykrycia całej formy, ale tak ma być: w tym deserze królują owoce. I najlepiej smakują na ciepło.
Smacznego :).
czwartek, 17 września 2015
środa, 16 września 2015
Czy piwo może być izotonikiem?
Piwo - popularny wśród biegaczy napój, który często obok grochówki i makaronu figuruje na liście obowiązkowych potraw do spożycia po zawodach. Zazwyczaj udostępnione przez organizatorów biegu, ale jeśli go nie ma, to co za problem skoczyć do sklepu lub do knajpki. Przecież zasłużyliśmy, zmęczyliśmy się, musimy się teraz dobrze nawodnić, a piwo to przecież napój izotoniczny...
Zacznijmy od prostego wyjaśnienia czym właściwie jest izotonik. Jest to napój, który ma na celu wyrównanie poziomu wody i elektrolitów, które tracimy wraz z potem w trakcie wysiłku, a także dostarczenie niewielkiej ilości węglowodanów oraz soli mineralnych i witamin. Czy piwo spełnia te kryteria?
Argumenty za:
-piwo zawiera składniki mineralne takie jak potas, fosfor, magnez, sód, krzem oraz witaminy z grupy B.
-szybko ulega strawieniu i jest łatwo przyswajalne przez organizm.
-słód jęczmienny jest źródłem aminokwasów.
-w zdecydowanej większości składa się z wody (często mineralnej).
-zawiera łatwo przyswajalne cukry.
-zawiera przeciwutleniacze.
Argumenty przeciw:
-piwo zawiera alkohol, który powoduje m.in zakwaszenie organizmu, a po wysiłku organizm jest wystarczająco zakwaszony, żeby wątroba miała co robić. Zatem piwo opóźnia regenerację.
-jest moczopędne, więc w gruncie rzeczy nie nawadnia zbyt dobrze.
-w piwach dostępnych powszechnie w sklepach ilość witamin jest śladowa, więc nie można go traktować jako ich źródła, gdyż nie zaspokaja ono zapotrzebowania na te składniki.
-wbrew pozorom nie zawiera zbyt wielu węglowodanów, więc dzięki niemu szybko nie uzupełnimy zapasów glikogenu.
-działa nasennie i może spowalniać czas reakcji.
Wniosek? Jeśli już chcemy się nawadniać piwem, to najlepiej tym bezalkoholowym, które jest warzone w tradycyjny sposób, a jego fermentacja jest przerywana w odpowiednim momencie, aby nie dopuścić do wytworzenia alkoholu. Wtedy wszystkie pozostałe związki oraz smak zostają zachowane.
Macie jakieś swoje przemyślenia na ten temat?
Pozdrawiam :)
Zdjęcie jest stare, jakby ktoś pytał :) |
Argumenty za:
-piwo zawiera składniki mineralne takie jak potas, fosfor, magnez, sód, krzem oraz witaminy z grupy B.
-szybko ulega strawieniu i jest łatwo przyswajalne przez organizm.
-słód jęczmienny jest źródłem aminokwasów.
-w zdecydowanej większości składa się z wody (często mineralnej).
-zawiera łatwo przyswajalne cukry.
-zawiera przeciwutleniacze.
Argumenty przeciw:
-piwo zawiera alkohol, który powoduje m.in zakwaszenie organizmu, a po wysiłku organizm jest wystarczająco zakwaszony, żeby wątroba miała co robić. Zatem piwo opóźnia regenerację.
-jest moczopędne, więc w gruncie rzeczy nie nawadnia zbyt dobrze.
-w piwach dostępnych powszechnie w sklepach ilość witamin jest śladowa, więc nie można go traktować jako ich źródła, gdyż nie zaspokaja ono zapotrzebowania na te składniki.
-wbrew pozorom nie zawiera zbyt wielu węglowodanów, więc dzięki niemu szybko nie uzupełnimy zapasów glikogenu.
-działa nasennie i może spowalniać czas reakcji.
Wniosek? Jeśli już chcemy się nawadniać piwem, to najlepiej tym bezalkoholowym, które jest warzone w tradycyjny sposób, a jego fermentacja jest przerywana w odpowiednim momencie, aby nie dopuścić do wytworzenia alkoholu. Wtedy wszystkie pozostałe związki oraz smak zostają zachowane.
Macie jakieś swoje przemyślenia na ten temat?
Pozdrawiam :)
niedziela, 6 września 2015
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, czyli wracam i zostaję :)
Tak, wiem, zaniedbałam bloga. Miałam "szalony" miesiąc, nie chciałam się rozpraszać, bo musiałam załatwić jedną ważną sprawę (jak to mówią: student bez września jest jak żołnierz bez karabinu). Ale już mam wakacje, egzamin zdany (cóż za ulga!) i mogę napawać się wolnością, biegać i pisać ile chcę.
Ostatnimi czasy baaardzo mało biegałam, przez lipiec i sierpień zrobiłam mniej niż 150 km (w sumie! :( ). Krótko mówiąc, miałam trochę taki biegowy kryzys. Nie chciało i się, było za gorąco, nie miałam czasu, znajdowałam mnóstwo wymówek, żeby tylko nie iść biegać. Oczywiście równocześnie miałam wyrzuty sumienia, że nie trenuję, a inni biegają, biją życiówki, chudną w oczach i są szczęśliwi. Ale już jest dobrze, już chyba pokonałam tego lenia, nawet na zachętę dostałam od rodziców nowe buty do biegania. Jest to moja (nie wiem, czy już, czy dopiero) 5 para. Tym razem wybrałam Asics'y i szczerze mogę powiedzieć, że leżą na stopach jak skarpetki :). Moje poprzednie Adidasy Supernova Glide Boost 7 miały wynieść mnie 3 metry nad niebo, ale jakoś nie mogłam się z nimi dogadać. Uciskały w dziwnych miejscach i dopiero po parudziesięciu kilometrach ułożyły się i nadawały do czegokolwiek, ale być może były po prostu o 1/3 rozmiaru za duże.
A dzisiaj wybrałam się razem z moją rodzicielką na trening nowej grupy Biegam Bo Lubię Mielec (wiem, że to działa już od dawna na terenie całej Polski, wstyd mi przyznać, że w Krakowie nie byłam ani razu, ale ciiiii! W Mielcu to nowość). Przemogłam strach przed treningiem z innymi ludźmi i stwierdzam, że było świetnie, w końcu jakiś nowy bodziec treningowy dla mnie. Od paru miesięcy tylko klepię kilometry bez żadnych urozmaiceń, a tutaj była cała godzina różnych ćwiczeń i przebieżek. Nawet się zmęczyłam tymi sprintami pod koniec :).
A chciałam tym postem przekazać, że nawet jak sprawa wydaje się beznadziejna, to z każdego kryzysu można wyjść. Nawet jeśli w tym właśnie momencie macie wrażenie, że nic wam się nie chce, nic nie wychodzi i na nic nie macie ochoty, oprócz leżenia w łóżku, ewentualnie gapienia się w fejsbuka, to wiedzcie, że to minie. Nadejdzie dzień, kiedy wstaniecie rano i powiedzie sobie "tak, to jest dobry dzień!" i trzeba znaleźć w sobie odwagę, żeby to wykorzystać (tak miałam właśnie dziś rano. Wieczorem dokręciłam jeszcze parę kilometrów na dokładkę). Przez ostatnie 4 tygodnie wstawałam codziennie o 7 i zasiadałam sumiennie do nauki, każdego dnia z wielką niechęcią, ale przyjmowałam tę małą porcję wiedzy, bo chciałam zdać ten głupi egzamin. Oprócz nauki prawie nic konstruktywnego nie robiłam. Zdałam tylko dlatego, że wymagałam od siebie to minimum pracy, dzięki systematyczności, której się nauczyłam. Tak samo jest z bieganiem. Jeśli się nie trenuje uczciwie, opuszcza się zaplanowane treningi, to forma stoi w miejscu lub, co gorsza, spada. I ja niestety to zauważam u siebie. Już 8 km w tempie 5:30 mnie męczy, więc teraz moja życiówka w październikowym półmaratonie stoi pod znakiem zapytania.
Ale! Nie zamierzam odpuścić! Będę, walczyć o swoje i może coś ugram :)
I wam też tego życzę.
Pozdrawiam!
Ostatnimi czasy baaardzo mało biegałam, przez lipiec i sierpień zrobiłam mniej niż 150 km (w sumie! :( ). Krótko mówiąc, miałam trochę taki biegowy kryzys. Nie chciało i się, było za gorąco, nie miałam czasu, znajdowałam mnóstwo wymówek, żeby tylko nie iść biegać. Oczywiście równocześnie miałam wyrzuty sumienia, że nie trenuję, a inni biegają, biją życiówki, chudną w oczach i są szczęśliwi. Ale już jest dobrze, już chyba pokonałam tego lenia, nawet na zachętę dostałam od rodziców nowe buty do biegania. Jest to moja (nie wiem, czy już, czy dopiero) 5 para. Tym razem wybrałam Asics'y i szczerze mogę powiedzieć, że leżą na stopach jak skarpetki :). Moje poprzednie Adidasy Supernova Glide Boost 7 miały wynieść mnie 3 metry nad niebo, ale jakoś nie mogłam się z nimi dogadać. Uciskały w dziwnych miejscach i dopiero po parudziesięciu kilometrach ułożyły się i nadawały do czegokolwiek, ale być może były po prostu o 1/3 rozmiaru za duże.
A dzisiaj wybrałam się razem z moją rodzicielką na trening nowej grupy Biegam Bo Lubię Mielec (wiem, że to działa już od dawna na terenie całej Polski, wstyd mi przyznać, że w Krakowie nie byłam ani razu, ale ciiiii! W Mielcu to nowość). Przemogłam strach przed treningiem z innymi ludźmi i stwierdzam, że było świetnie, w końcu jakiś nowy bodziec treningowy dla mnie. Od paru miesięcy tylko klepię kilometry bez żadnych urozmaiceń, a tutaj była cała godzina różnych ćwiczeń i przebieżek. Nawet się zmęczyłam tymi sprintami pod koniec :).
Zdjęcie z FP Biegam Bo Lubię Mielec |
A chciałam tym postem przekazać, że nawet jak sprawa wydaje się beznadziejna, to z każdego kryzysu można wyjść. Nawet jeśli w tym właśnie momencie macie wrażenie, że nic wam się nie chce, nic nie wychodzi i na nic nie macie ochoty, oprócz leżenia w łóżku, ewentualnie gapienia się w fejsbuka, to wiedzcie, że to minie. Nadejdzie dzień, kiedy wstaniecie rano i powiedzie sobie "tak, to jest dobry dzień!" i trzeba znaleźć w sobie odwagę, żeby to wykorzystać (tak miałam właśnie dziś rano. Wieczorem dokręciłam jeszcze parę kilometrów na dokładkę). Przez ostatnie 4 tygodnie wstawałam codziennie o 7 i zasiadałam sumiennie do nauki, każdego dnia z wielką niechęcią, ale przyjmowałam tę małą porcję wiedzy, bo chciałam zdać ten głupi egzamin. Oprócz nauki prawie nic konstruktywnego nie robiłam. Zdałam tylko dlatego, że wymagałam od siebie to minimum pracy, dzięki systematyczności, której się nauczyłam. Tak samo jest z bieganiem. Jeśli się nie trenuje uczciwie, opuszcza się zaplanowane treningi, to forma stoi w miejscu lub, co gorsza, spada. I ja niestety to zauważam u siebie. Już 8 km w tempie 5:30 mnie męczy, więc teraz moja życiówka w październikowym półmaratonie stoi pod znakiem zapytania.
Ale! Nie zamierzam odpuścić! Będę, walczyć o swoje i może coś ugram :)
I wam też tego życzę.
Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)