niedziela, 6 września 2015

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, czyli wracam i zostaję :)

Tak, wiem, zaniedbałam bloga. Miałam "szalony" miesiąc, nie chciałam się rozpraszać, bo musiałam załatwić jedną ważną sprawę (jak to mówią: student bez września jest jak żołnierz bez karabinu). Ale już mam wakacje, egzamin zdany (cóż za ulga!) i mogę napawać się wolnością, biegać i pisać ile chcę.
Ostatnimi czasy baaardzo mało biegałam, przez lipiec i sierpień zrobiłam mniej niż 150 km (w sumie! :( ). Krótko mówiąc, miałam trochę taki biegowy kryzys. Nie chciało i się, było za gorąco, nie miałam czasu, znajdowałam mnóstwo wymówek, żeby tylko nie iść biegać. Oczywiście równocześnie miałam wyrzuty sumienia, że nie trenuję, a inni biegają, biją życiówki, chudną w oczach i są szczęśliwi. Ale już jest dobrze, już chyba pokonałam tego lenia, nawet na zachętę dostałam od rodziców nowe buty do biegania. Jest to moja (nie wiem, czy już, czy dopiero) 5 para. Tym razem wybrałam Asics'y i szczerze mogę powiedzieć, że leżą na stopach jak skarpetki :). Moje poprzednie Adidasy Supernova Glide Boost 7 miały wynieść mnie 3 metry nad niebo, ale jakoś nie mogłam się z nimi dogadać. Uciskały w dziwnych miejscach i dopiero po parudziesięciu kilometrach ułożyły się i nadawały do czegokolwiek, ale być może były po prostu o 1/3 rozmiaru za duże.

 
A dzisiaj wybrałam się razem z moją rodzicielką na trening nowej grupy Biegam Bo Lubię Mielec (wiem, że to działa już od dawna na terenie całej Polski, wstyd mi przyznać, że w Krakowie nie byłam ani razu, ale ciiiii! W Mielcu to nowość). Przemogłam strach przed treningiem z innymi ludźmi i stwierdzam, że było świetnie, w końcu jakiś nowy bodziec treningowy dla mnie. Od paru miesięcy tylko klepię kilometry bez żadnych urozmaiceń, a tutaj była cała godzina różnych ćwiczeń i przebieżek. Nawet się zmęczyłam tymi sprintami pod koniec :).

Zdjęcie z FP Biegam Bo Lubię Mielec

A chciałam tym postem przekazać, że nawet jak sprawa wydaje się beznadziejna, to z każdego kryzysu można wyjść. Nawet jeśli w tym właśnie momencie macie wrażenie, że nic wam się nie chce, nic nie wychodzi i na nic nie macie ochoty, oprócz leżenia w łóżku, ewentualnie gapienia się w fejsbuka, to wiedzcie, że to minie. Nadejdzie dzień, kiedy wstaniecie rano i powiedzie sobie "tak, to jest dobry dzień!" i trzeba znaleźć w sobie odwagę, żeby to wykorzystać (tak miałam właśnie dziś rano. Wieczorem dokręciłam jeszcze parę kilometrów na dokładkę). Przez ostatnie 4 tygodnie wstawałam codziennie o 7 i zasiadałam sumiennie do nauki, każdego dnia z wielką niechęcią, ale przyjmowałam tę małą porcję wiedzy, bo chciałam zdać ten głupi egzamin. Oprócz nauki prawie nic konstruktywnego nie robiłam. Zdałam tylko dlatego, że wymagałam od siebie to minimum pracy, dzięki systematyczności, której się nauczyłam. Tak samo jest z bieganiem. Jeśli się nie trenuje uczciwie, opuszcza się zaplanowane treningi, to forma stoi w miejscu lub, co gorsza, spada. I ja niestety to zauważam u siebie. Już 8 km w tempie 5:30 mnie męczy, więc teraz moja życiówka w październikowym półmaratonie stoi pod znakiem zapytania.
Ale! Nie zamierzam odpuścić! Będę, walczyć o swoje i może coś ugram :)

I wam też tego życzę.
Pozdrawiam!

3 komentarze:

  1. Na szczęście po każdej przerwie wraca się silniejszym (chyba, zamierzam mocno w to wierzyć) :D
    I gratulacje bardzo z okazji rozprawienia się z sesją!

    OdpowiedzUsuń
  2. No, jesteś! ;) Gratuluję zdania egzaminu, dobrze wiem jak to ciąży i spędza sen z powiek. Najważniejsze, że masz już za sobą ;)

    A takie leniwe dni ma każdy. Po prostu czasem trwa to dłużej, czasem krócej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. zawsze mówię, że wszystko jest po coś. i nawet złe rzeczy można wykorzystać tak, żeby było dobrze :)

    a krakowskie zajęcia biegam bo lubię bardzo polecam.

    OdpowiedzUsuń