niedziela, 18 maja 2014

Mój Cracovia Maraton

Okej, oficjalnie jestem (kosmitą) maratończykiem! Pokonałam maraton! Nie powiem, że przebiegłam, bo w zasadzie wyszedł z tego marszobieg, ale to i tak jest mój największy wyczyn w całym życiu. I to uczucie na mecie...niezwykłe. Wciąż nie mogę uwierzyć.
Przed starem, szczęśliwa :)
Kiedy w grudniu rozpoczęłam moje przygotowania i zapisałam się na 13.Cracovia Maraton zakładałam, ze uda mi się go przebiec w 5 godzin (a dobrze by było w troszkę mniej). Po półmaratonie w marcu miałam już ambicje na 4:40, a ostatecznie wyszło 4:30:23!
Okropnie się bałam tego biegu i szczerze mogę powiedzieć, że było czego. Kocham biegać, ale 42,195km to jednak ogromny dystans i wiele się może człowiekowi przytrafić. Mnie dopadały kolki, mdłości i duże bóle brzucha, po 20 km byłam w stanie przyjmować tylko wodę, bo po żelach energetycznych, które ze sobą miałam robiło mi się niedobrze. I kompletnie nie wiem dlaczego, bo jak robiłam długie wybiegania podczas treningów (a też jadłam żele), to wszystko było w porządku. A tyle było dobrych rzeczy w punktach odżywczych, banany, czekolada, izotoniki, a ja nawet nie mogłam na nie patrzeć.
Pierwsze 10 km zrobiłam tak jak planowałam, najpierw wolno, a potem przyspieszyłam i wyprzedzałam sobie wszystkich po kolei. I stwierdziłam, że jednak jest jeden duży minus biegania w tak dużej grupie: zapachy panów (kobiet niestety jest mało) dookoła czasami mogą przyprawić o zawrót głowy. I dodam, że zdarza się, że nie są to przyjemne zapachy. Dlatego właśnie wyprzedzałam większe skupiska biegaczy, a poza tym biegłam tempem, które lubię.
Przez większość czasu miałam minę taką jak tu :)
Problemy zaczęły się od 15km, więc po prostu przechodziłam do marszu. Na 20 km dostałam od moich kochanych kibiców iPoda z muzyką, krzyczałam do nich, że umieram, ale kazali mi biec dalej bo "dasz radę". Muzyka pomaga podczas biegania, a przynajmniej można przez chwilę pomyśleć o czymś innym, odprężyć się. A jak zaczął padać deszcz to już w ogóle było super. Po 30 km już nic mnie nie obchodziło, więc tylko się uśmiechałam, przybijałam piątki i machałam biegaczom z naprzeciwka i kibicom. Na moście Dębnickim puszczali takie super tłuste bity, że zamiast biec tańczyłam :). Co chwilę ktoś mnie zaczepiał i zagadywał, a jak przestawałam biec to mówili "dawaj, dasz radę". I to naprawdę pomagało. Spodobało mi się też parę bannerów:  "Odpoczniecie sobie na mecie" albo "Uśmiechnij się jak nie masz majtek". Atmosfera na takim wydarzeniu jest niesamowita.
Około 34 kilometra dołączył do mnie kolega Mikołaj, który jak się okazało tez biegł swój pierwszy maraton, a biegać w ogóle zaczął rok wcześniej (szacun!). I tak wspólnie się motywując dobiegliśmy do mety.
Jest i mój medal!
No więc teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie (ach te biegowe endorfiny!). A no i byłam 102. w kategorii K20! I postanowiłam zostać Usainem Boltem Maratonów:
Pozdrawiam!

13 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gratulacje :3 ostatnie zdjęcie jest mega ;)

      Usuń
    2. Dziękuję! No już nie wiedziałam co z rękami zrobić ;D

      Usuń
  2. Wyglądasz jak po piątce :D jeszcze raz WIELKI SZACUN!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha (w sumie po piątce pewnie by ze mną gorzej było :D) Dziękuję :*

      Usuń
  3. Świetnie! Kłaniam się nisko i idę (właściwie biegnę) za rok Twoim przykładem.

    OdpowiedzUsuń
  4. meeeeega! gratulacje i full szacun! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jak to czytam to się zastanawiam co tu zrobić ze swoim życiem : D w ogóle to mega lubię Twój uśmiech, a ten po przebiegnięciu maratonu jest mega nieprawdopodobny dla mnie :D gratulacje wielkie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Karola ja teraz też nie wiem ;D miałam cel, jest zrealizowany...no i co dalej?
    I dziękuję ;*** To takie miłe :)

    OdpowiedzUsuń