To było dla mnie naprawdę niespodziewane. Stając na starcie kompletnie nie wiedziałam, jaki wynik będzie na mecie ani jak to się wszystko potoczy, czy będę w stanie bez problemów przebiec cały dystans, czy raczej padnę jak zwykle na 13 kilometrze i będę walczyć o życie… Ale od początku!
fot. Eryk |
Zapisując się na bieg w czerwcu miałam ambitne plany, że przygotuję się na tempo 5:00 min/km, czyli wynik ok. 1h45min. Ale życie zweryfikowało ten plan, bo po drodze wystartowałam w górskim ultra, potrzebowałam więcej odpoczynku i zdarzało mi się odpuszczać treningi. W rezultacie nie biegałam tyle, żeby móc uwierzyć w taki wynik, ale trenowałam w miarę możliwości: wykonałam jakieś 50-60% planu treningowego, kilka razy byłam na górskich wycieczkach, co razem wzięte pozwoliło mi jako-tako trzymać stałą formę.
Wstałam rano po całkowicie przespanej nocy, zjadłam lekkie śniadanie (płatki kukurydziane z mlekiem i bananem - najprostsze jakie się da), założyłam przygotowane wcześniej ubrania i byłam gotowa do wyjścia. Lubię startować w Krakowie, bo nie muszę nigdzie jechać samochodem, martwić się szukaniem parkingu itd., tylko po prostu wsiadamy w tramwaj i jedziemy. Oszczędzę wam opisów tego jak się czułam, gdy cały 30-minutowy przejazd w tramwaju myślałam o tym, że po wyjściu muszę szybko szukać tojtoja.
Na szczęście tojtojów było dużo, gdyż organizatorzy musieli się przygotować na najazd ok. 8000 biegaczy (to chyba krakowski rekord!), więc szybko załatwiłam sprawy, poczułam się o niebo lepiej i już bezstresowo mogłam czekać na start. Krótka rozgrzewka, strzelenie foteczki, ściągnięcie wierzchniej odzieży i byłam ready.
fot. Eryk |
Ustawiłam się na końcu różowej strefy startowej, czyli na 1:40-1:49, bo tak miałam napisane na numerze, ale widziałam też obok siebie osoby z tej dalszej strefy, na 1:50-1:59, więc stwierdziłam, że chyba jest ok.
mapa ze strony cracoviapolmaraton.pl |
Zaczęłam naprawdę spokojnie, dużo osób mnie wyprzedzało, ale droga była szeroka, więc nie przejmowałam się, że ktoś może nie mieć miejsca. Dla mnie to jest komfort dla głowy, gdy wiem, że “nikomu nie przeszkadzam” biegnąc zbyt wolno, ale walczę z tymi przekonaniami, bo przecież ja też mam prawo sobie biec. Pierwszy kilometr poleciał w ok. 5:30 min/km, wiedziałam że takim tempem na spokojnie zrobię czas poniżej 2h i prawdopodobnie nie grożą mi większe kryzysy (choć kto wie, bo w tamtym roku nawet takie tempo było dla mnie za szybkie i zmiotło mnie po 7 kilometrze), czułam się dobrze.
Ok. 2-3 kilometra poczułam, że ktoś mnie zaczepia i się do mnie przytula i zobaczyłam, że to Robert z Wojtkiem z Zabieganych, co mnie mega ucieszyło, bo dawno się nie widzieliśmy. Z Robertem zawsze się ścigaliśmy na biegach, bo byliśmy na podobnym poziomie, potem ja straciłam formę, a Robert się wciąż poprawiał, więc wygrywał ze mną wszystkie zawody.
fotografia od Roberta :) |
Ogólnie myślałam, że chłopaki szybko mnie zostawią, bo widać było, że mają siłę na szybsze bieganie, ale tak dobrze nam się gadało i miło biegło, że stwierdziłam, że spróbuję dotrzymać im kroku jak najdłużej, a najwyżej odpuszczę za parę kilometrów.
Gdy wbiegliśmy na Planty, a później po przebiegnięciu Bramy Floriańskiej podążaliśmy w kierunku Rynku i zobaczyliśmy tych wszystkich ludzi bijących brawo, a nie tylko czekających na przejście przez ulicę, to pochłonęła nas atmosfera i dostaliśmy przypływ niesamowitej energii.
fot. fotomaraton.pl fotki z tej strony zakupiłam w pakiecie, polecam szukać za pomocą swojego selfie, AI znajduje wszystkie zdjęcia na których jesteśmy, nawet jak nie widać numeru startowego. |
Kilometry zaczęły mijać bardzo szybko, po ok. 5:15-5:18, tak szybko, że zaczęłam się bać, że mogę nie wytrzymać. Ale póki co wszystko było dobrze.
Na 7 km zjadłam żel, wiatr nad Wisłą wiał w plecy, kibice wciąż kibicowali, my radośnie skakaliśmy przez kałuże, a słońce świeciło i tak nam mijał czas. Naprawdę dziwiłam się, że czułam się tak dobrze.
może nie widać, ale czułam się ok :D fot. fotomaraton.pl |
Przy punktach odżywczych chłopaki na mnie czekali, Robert powiedział, żebym nawet nie próbowała zwalniać, bo oni mnie nie zostawią. Więc postanowiłam, że spróbuję powalczyć jak najdłużej.
fot. od Roberta |
fot. fotomarton.pl |
fot. fotomaraton.pl |
Trasa nie była płaska, ale takie już są biegi w Krakowie. Tutaj nawet na najbardziej płaskiej powierzchni, czyli na Błoniach, nie jest płasko (ale przez Błonia nie biegliśmy). Nad Wisłą jest całkiem płasko, ale nie do końca, bo tam też czekały na nas podbiegi i zbiegi. Minęła połowa trasy, czyli ta łatwiejsza połowa, bo druga część biegła do Tauron Areny, później w kierunku Nowej Huty, a zawrotka była dopiero przed Placem Centralnym.
fot. od Roberta |
Na 12 km przy długiej prostej przy Tauronie było mnóstwo kibiców, wiele osób trzymało transparenty z motywacyjnymi hasłami, ale byli też moi kibice, czyli Eryk i mama z tatą. Widok bliskich osób zawsze podnosi na duchu i przy okazji dodaje +10 do tempa.
Trasa była tak poprowadzona, że właśnie w tym momencie zaczęliśmy widzieć przybiegających z naprzeciwka szybszych zawodników. Ja biegłam trochę zbyt wolno, żeby zdążyć zobaczyć czołówkę, ale mogłam przypatrzyć się pojedynczym zawodnikom.
fot. fotomaraton.pl |
Dla mnie zawsze to jest ciekawy i motywujący moment. Część osób nie lubi, gdy na trasie są zawrotki, gdy biegnie się tam i z powrotem po tej samej drodze, ale dla mnie to jest fajna możliwość podglądania nie tylko tych osób, co biegną koło mnie, ale zwłaszcza tych szybszych. Widzę, że oni też się męczą (czasem nawet bardziej), też cierpią i walczą. Mogę na chwilę uciec myślami od mojego zmęczenia i zająć głowę czymś innym.
Ustaliliśmy z chłopakami, że na 14 kilometrze jemy żele, więc tak też zrobiliśmy i akurat zaraz mogliśmy je popić, bo pojawił się punkt odżywczy z wodą. Wolontariusze w Krakowie zawsze mnie zaskakują, nieważne ile razy tu biegam, nieprzerwanie jestem pod wrażeniem tego entuzjazmu, z jakim dostaję kubek z wodą. Młodzież krzyczy “powodzenia, dacie radę , biegnijcie, już niedaleko” i nieważne, że tak naprawdę wcale nie jest niedaleko, to i tak ich radość i energia się udziela.
Biegliśmy wciąż razem z Robertem i Wojtkiem, zaczęło się robić gęsto i koło 17-18 kilometra dogoniły nas balony na 1:50 (czyli pacemakerzy prowadzący grupę). Ja zostałam pochłonięta przez tłum i mimo że nie zwolniłam jakoś bardzo, właściwie w ogóle nie zwolniłam, to chłopaki mieli moc i przyspieszyli do ok. 5:00 min/km, co pozwoliło im utrzymać się w dalszym ciągu przed balonami. Ja pozostałam przy tempie ok. 5:15-5:20 min/km i dalej walczyłam już sama. Do mety zostało jakieś 3 km. To relatywnie niewiele patrząc na cały dystans, ok. 15 minut i koniec. I tak już w tamtym momencie byłam bardzo zadowolona.
fot. fotomaraton.pl |
Ostatni odcinek biegłam z uśmiechem na ustach, pozwoliłam, żeby porwała mnie atmosfera, zaczęłam przyspieszać, żeby jeszcze więcej endorfin do mnie dotarło. Biegacze wokół mnie też zaczęli przyspieszać, bo wszyscy już czuli, że zaraz będzie meta i można sobie pozwolić na trochę szaleństwa.
fot. moi rodzice |
fot. fotomaraton.pl |
Zrobiło się gęsto od kibiców, pobiegliśmy z powrotem pod Tauron Arenę, jeszcze raz spotkałam moich rodziców, grała muzyka, było naprawdę super. Ostatni kilometr poleciałam w 5:05, byłam szczęśliwa, zadowolona, usatysfakcjonowana i nawet nie tak bardzo zmęczona. Zbiegliśmy w ciemność i ogarnęły nas kolorowe światła, głos spikera, muzyka i kibice.
fot. fotomaraton.pl |
fot. fotomaraton.pl |
fot. fotomaraton.pl |
Ta meta w Tauron Arenie zupełnie inaczej smakuje, gdy się biegnie z radością i z dobrym jak na siebie wynikiem, niż gdy wbiega się tam z rezygnacją, po przykrej walce z samą sobą i swoim prawie najgorszym rezultatem w połówce (gdzie gorszy był tylko debiut). Tym razem na szczęście czułam to pierwsze.
nie mogę ze swojej miny xd fot. fotomaraton.pl |
Czas na mecie: 1:52:54, miejsce 378/1905 wśród kobiet i 99/467 w kategorii K18. Byłam na mecie o 23 minuty szybciej niż w tamtym roku! No i cały bieg właściwie był negative splitem, czyli każda kolejna piątka była szybsza niż poprzednia.
fot. fotomaraton.pl |
Po raz kolejny potwierdziła się teoria, że lepiej jest wolniej zacząć i przyspieszać kiedy się ma siłę, niż zacząć za szybko i później umierać i pogrążyć się w kryzysie.
Dziękuję Robertowi i Wojtkowi za motywację i towarzystwo, bez Was na pewno by się nie udało!
fot. Eryk |
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz