czwartek, 7 marca 2024

Biegowy miesiąc - luty 2024

Tegoroczny luty okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem. W planach miałam skrupulatne stosowanie się do planu treningowego, ale nie wiedziałam dokładnie jak on będzie wyglądał, ani ile kilometrów mnie czeka. I okazało się, że wcale niemało, rzekłabym nawet, że rekordowo dużo, ale udźwignęłam to i przeszłam przebiegłam przez ten miesiąc prawie bez szwanku.

W pierwszy weekend miesiąca zafundowałam sobie mały hardkor. W sobotę 2.02 odbywała się #500 edycja Parkrun Kraków, więc skoro już powróciłam na Parkrun, to nie mogłam sobie odpuścić takiej imprezy. Musiałam więc wstać rano i pojechać na Błonia, żeby pobiec te 5 km względnie szybkim tempem. I znów mimo potężnego wiatru udało mi się trzymać w okolicach 5:00 min/km, a w rezultacie dobiec w 25:10. Choć myślę, że gdybym ustawiła się trochę bardziej z przodu stawki, to wynik mógłby być już poniżej 25 minut, bo tego dnia na starcie było naprawdę dużo ludzi ze względu na jubileusz, został nawet pobity rekord frekwencji w krakowskim Parkrunie, bo pojawiło się 431 osób (zazwyczaj jest ok. 150-180). Cieszę się, że istnieje taka inicjatywa, jest to bardzo motywujące do tego, żeby raz na jakiś czas spiąć tyłek i pobiec szybciej niż zwykle.


Za to następnego dnia odbyła się kolejna, czwarta już kolejka Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich i ja zmierzyłam się z Ambitną Jedenastką. Po dwóch śnieżnych edycjach (grudniowej i styczniowej) wróciło błotko i walka o życie na zbiegach. Wyszłam z tego cało, ale jednak moja głowa nie pozwalała mi się puścić w to błoto, tylko musiałam zwalniać prawie do zera, przez co traciłam pęd i ciężko było się potem z tego wygrzebać. Ale jakimś cudem nie zaliczyłam jeszcze żadnej wywrotki, więc wybiegłam z lasu całkiem czysta (nie licząc oczywiście butów i legginsów od kolan w dół). 

Dobiegłam z czasem 1:21:54, czyli najlepszym jak do tej pory. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogłabym spokojnie uciąć kilka minut, gdybym tylko ogarnęła głowę na błotnistych zbiegach. Ale spoko, jest nad czym pracować w przyszłości.

Tydzień później w sobotę również postanowiłam pojechać na Parkrun, a organizatorzy zachęcali, żeby zabrać na niego swoje “drugie połówki”, bo to była edycja walentynkowa. Jednak moja druga połówka nie dała się namówić, więc mimo mało zachęcającej pogody pojechałam sama i tym razem udało mi się zrobić najlepszy wynik w tym roku, czyli 24:39. Naprawdę już dawno się tak nie cieszyłam ze swoich wyników, kiedy czuję postępy z tygodnia na tydzień.

fot. Fear the return


Mój plan treningowy zakładał 5 jednostek treningowych w tygodniu, w tym jedno dłuższe wybieganie 90-120 minut, 2 razy easy run i 2 razy cięższy lub szybszy trening. Piszę “lub”, bo czasem szybsze treningi nie są dla mnie ciężkie, bo są dość krótkie, np. kiedy jest to 10 minut rozgrzewki i 10 powtórzeń 20-sekundowych sprintów zakończone 10 minutowym truchtem. Uwielbiam takie treningi, bo po trzydziestu minutach jest już po wszystkim i można iść do domu, ale z drugiej strony nie czuję, żeby takie jednostki dawały dużo do wytrzymałości. Do szybkości owszem, bo ćwiczę rytm biegu, technikę, ruch rąk, odpowiednie odbicie itd. 

Za najcięższe uważam biegi tempowe, ale jest to coś, po czym odczuwam największy progres jeśli chodzi o wytrzymywanie tempa, z jakim chcę pobiec tegoroczny półmaraton. Na przykład w trzeci weekend lutego pojechałam na błonia, żeby zrobić potężny trening interwałowy: 8 x 800m z przerwą 400m. Ten trening dał mi w kość i tak naprawdę nie do końca byłam w stanie utrzymać jego założenia co do tempa, ale i tak czułam się po nim wspaniale psychicznie. Zawsze sobie mówię, że nawet jak teraz nie daję rady, to i tak jakiś mały postęp zawsze się zadzieje. 

Wchodzę teraz w mój ulubiony stan w toku realizacji planu treningowego, kiedy przeszłam już te najgorsze początkowe zwątpienia, kiedy tempo jest coraz łatwiejsze do utrzymania, jest motywacja do treningów i wszystko to jakoś idzie do przodu. Nawet już wyniki nie są najważniejsze, a właśnie ten postęp i trenowanie samo w sobie.

Była też jedna rzecz w lutym, na którą czekałam z utęsknieniem i dreszczykiem emocji już właściwie od roku, kiedy pomysł zakiełkował w mojej głowie. 14 lutego zaczęły się zapisy do losowania na Bieg Ultra Granią Tatr, a 26 lutego ogłoszono listę 300 szczęśliwców na liście startowej i 100 osób na liście rezerwowej. I niestety nie załapałam się na żadną z tych list… Ale spokojnie, i tak będzie trenowanie w tym roku, bo na wrzesień mam plan B i będzie to chyba prawie tak trudne jak BUGT.

Intensywne trenowanie nie pozostało jednak bez konsekwencji. Pod koniec miesiąca złapałam lekką infekcję, więc odpuściłam jeden trening, 2 dni posiedziałam pod kocem z herbatą i na szczęście mi przeszło. 

Luty skończyłam z wynikiem: 203,2 km w 19 h 46 min i z 1031 m przewyższenia. 

Plany na marzec: 10.03 Bieg Kobiet w Krakowie (2 km) i 24.03 Półmaraton Marzanny.

Pozdrawiam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz