piątek, 20 marca 2015

Jak ugryźć półmaraton.

Zaczynasz biegać. Po jakimś czasie, nie wiedząc dlaczego, zaczyna Ci się to podobać i myślisz o udziale w zawodach. 10 kilometrów to dla Ciebie już za mało, szkoda ubierać buty na taki dystans, ale maratonu jeszcze się boisz. W przypływie euforii zapisujesz się na półmaraton. To już jakiś konkret! Trenujesz przez paręnaście tygodni i z radością myślisz o dacie startu. Ale na dzień, dwa dni przed startem pojawia się panika. Żołądek się kurczy, jelita jakoś dziwnie przyspieszają. Nie możesz spać, jedzenie ciężko przechodzi przez przełyk. Stres! Czy ja sobie poradzę? Czy dam radę? Czy dotrwam do mety?
TAK. Dotrwasz. Dasz radę.
Jeżeli ja, będąc siedemnastoletnią siksą (teraz już można startować od 18 lat) z nieco słabym przygotowaniem sobie poradziłam (jakoś), to każdy da radę. 

Nie chcę pisać o całej logistyce zapisywania się na bieg, o dojazdach, depozytach, czipach i takich tam. Ograniczę się tylko do ostatnich dni przed zawodami.
Pierwsza rzecz to odbiór pakietu. Najlepiej pójść do biura zawodów jak najwcześniej i bez stresu, na spokojnie odebrać numer. Dzień przed (lub jakiś czas przed) startem polecam przestudiować dokładnie stronę internetową organizatora, przeczytać regulamin, nowości, zapamiętać swój numerek (żeby później nie musieć tracić czasu na dopchanie się do tablicy i szukanie swojego nazwiska na liście) , sprawdzić, czy będą pacemakerzy (jeżeli chcemy osiągnąć konkretny wynik), i przeglądnąć trasę biegu. Po co? Żeby wiedzieć, kiedy spodziewać się punktów odżywczych i po to, żeby ustawić sobie swoich kibiców na konkretnych kilometrach. Rola własnych osobistych kibiców jest przeogromna. Półmaraton to długa droga, przy trasie zwykle stoją duże grupy ludzi (zwłaszcza, jeżeli jest ona poprowadzona w centrum miasta, popularnymi ścieżkami spacerowymi), więc zobaczenie znajomej twarzy jest niezwykle krzepiące i dodaje sił. Twój własny osobisty kibic przybije Ci piątkę, poda Ci wodę/izotonik, czy co tam potrzebujesz i zrobi Ci pamiątkową foteczkę (jeżeli oczywiście chcesz mieć zdjęcie, kiedy ómierasz i wyglądasz najbardziej niekorzystnie na świecie. Ale spokojnie, na trasie zjawi się mnóstwo wynajętych fotografów, więc i tak na jakimś zdjęciu się znajdziesz).
Dzień przed dobrze jest sprawdzić pogodę i przygotować sobie cały strój, i potrzebne drobiazgi. Spisać po kolei listę rzeczy do zrobienia nazajutrz, przypiąć numerek startowy, nastawić budzik (albo kilka, na wszelki wypadek), aby oszczędzić sobie niepotrzebnych nerwów. Noc i tak nie będzie najlepiej przespana, więc opłaca się wysypiać przez wcześniejsze dni.
Warto też zrobić lekki rozruch, potruchtać, potem pójść na spacer, posprzątać mieszkanie, byle by nie leżeć plackiem cały dzień. To pomoże złagodzić stres i być w stanie gotowości do działania następnego dnia.
Dieta dzień przed. Polecam używać sprawdzone dania, łatwostrawne, ograniczyć błonnik. Można zwiększyć ilość węglowodanów, żeby uzupełnić glikogen, np. jedząc na kolację potrawę z makaronem. Trzeba też pamiętać o odpowiednim nawodnieniu, a w ostatnich dniach lepiej odpuścić sobie alkohol (nawet piwo, które przez niektórych biegaczy uważane jest za izotonik).
Dieta w dniu startu. Ja zwykle jem śniadanie 3 godziny przed startem, a godzinę przed dokładam jeszcze banana. Na śniadanie można zjeść na przykład pszenną bułkę z masłem i dżemem albo miodem. Taki posiłek jest łatwostrawny, posiada proste węglowodany i nie powinien powodować rewolucji żołądkowych w trakcie biegu.

Wreszcie nadszedł TEN DZIEŃ. Dobrze być w okolicy startu już jakiś czas wcześniej, żeby zrobić rozgrzewkę (taką jak zwykle, lepiej nie próbować nowych ćwiczeń) i ustawić się w swojej wyznaczonej strefie. Dla mnie to są zawsze najgorsze minuty. Próbuję się skupić, uspokoić i odesłać negatywne myśli. I chociaż wiem, że to będzie kolejna fajna przygoda, nigdy nie jestem do końca pewna, jak potoczy się sytuacja.
Zwykle po przekroczeniu linii startu trochę się rozluźniam. Pierwszy kilometr robię wolniej, pilnuję czasu. Kiedy pojawia się punkt odżywczy nigdy nie zabieram kubka z pierwszego stołu (pomijając fakt, że tam ich już prawie nie ma, ale i tak jest tam najwięcej ludzi i ci biedni wolontariusze dwoją się i troją). Lecę do ostatniego, składam kubek w dzióbek, wylewam połowę zawartości na koszulkę, bo nie umiem pić w biegu i wyrzucam do pojemnika na śmieci. Piję na każdym punkcie, chociaż troszkę, żeby nawilżyć błony śluzowe jamy ustnej i gardło. Pamiętam jak na moim pierwszym półmaratonie po prostu wyczekiwałam z utęsknieniem na kolejne punkty z wodą i wydawało mi się, że padam z wyczerpania, bo było tak gorąco. Pierwsze 10 kilometrów zazwyczaj przyjemnie i szybko mija. Dopiero potem zaczynają się schody. Ja zwykle największe kryzysy miewam na 16-17 km, walczę wtedy ze sobą, żeby nie przejść do marszu. Potem jest już z górki, bo im bliżej mety tym bardziej chce się już na niej być. 
A co zrobić na mecie? CIESZYĆ SIĘ. Udało Ci się, jesteś super! Tylko się teraz nie zatrzymuj. Idź po medal, wodę, batony, napój izotoniczny i folię termiczną. Nie siadaj, tylko idź do swoich kibiców i zrób sobie zdjęcia, to są najlepsze pamiątki, nawet jeśli nie wyglądasz na nich dobrze. O to chodzi! Masz wyglądać jakby Cię ktoś przeżuł i wypluł, takie fotki są najlepsiejsze.

Mój pierwszy półmaraton, wyglądałam na koszmarnie zmęczoną, ale pomimo czasu 2:21 byłam z siebie zadowolona :)
A potem idź do domu, zjedz dobry obiad, napawaj się swoją zajebistością i spędź dzień jak chcesz :)


3 komentarze:

  1. Super, super fajnie napisany tekst!
    Szczególnie ostatnie zdanie. Bez względu na to, czy jutro przebiegnę tę połówkę, czy będę musiała zrezygnować, i tak zamówię pizzę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie przebiec taki półmaraton- jak na razie mój plan to 5 km :D
    Ale od czegoś trzeba zacząć :D

    OdpowiedzUsuń