fot.Bikelife |
Teraz już trochę ochłonęłam z tych wszystkich emocji, więc chciałabym choć w minimalnym stopniu opisać to, co przeżyłam w sobotę 9 maja. Nie uda mi się przekazać jak to wszystko szło po kolei, ponieważ trasa była dość skomplikowana i pozawijana i nie udało się wszystkiego spamiętać. Ale było niesamowicie.
fot.Ja |
fot.Eryk |
Trasa :). Czaszki to przeszkody. |
Pierwsza przeszkoda: worek z piachem na ramię i lecimy. Był ciężki. Naprawdę ciężki. Mieliśmy z nimi przejść jakieś pół kilometra, a po drodze było bajorko. Zbliżając się do niego zauważyłam, że dziewczyna przede mną straciła równowagę i wpadła cała do wody razem z tym workiem. Założyłam, że ja będę sprytniejsza i będę uważać! Pierwszy krok do wody, przewracam się, siedzę na tyłku po szyję w jeziorze. Super. Jakoś udało mi się podnieść, zarzucić worek na ramię i dokończyć tę przeszkodę. I wtedy zrozumiałam, że naprawdę nie będzie łatwo. Ale przetrwam, choćby nie wiem co!
Gdzieś tam jestem w tym tłumie :) |
fot.Bikelife |
Czasami czułam się jak dziecko, które bawi się na świeżym powietrzu, przechodzi przez wszystkie możliwe płoty, wspina się po drzewach i nie martwi się o nic. Najlepsze było to, że w ogóle nie wiedziałam, która jest godzina, na którym kilometrze jestem i ile przeszkód jeszcze zostało. Totalny luz i uwolnienie się od zegarka. Co jakiś czas nam mówili, który to kilometr i wiem, że jak przeszłam drogę z oponą to był dopiero 4.
fot.Bikelife |
fot.Bikelife |
Lecę, lecę i widzę drzewo! Idealne do wspinania! Trzeba było na nie wejść i przedostać się na dach domku, przejść na drugą stronę i zeskoczyć. To było na wysokości 1 piętra, może trochę wyżej, nie pamiętam. Pani sędzia kazała skakać na szeroko rozstawione miękkie nogi z prawej lub z lewej strony, bo po środku podobno było twarde podłoże na dole. Usiadłam na tym daszku, zawahałam się na 3 sekundy "złamię nogę, czy nie złamię?", i skoczyłam. Wpadłam w pokrzywy, ubabrałam się ziemią, wstałam, jakiś chłopak zapytał, czy wszystko ok, przytaknęłam i pognałam dalej. Potem się dowiedziałam, że tylko 27 na 267 dziewczyn skoczyło z tego dachu. Reszta pewnie została ściągnięta przez chłopaków. Później była zabawna sytuacja, bo jakiś koleś stał i wrzeszczał na swojego kolegę, bo tamten bał się zeskoczyć. Przebiegłam obok niego i rzuciłam jakiś komentarz. W międzyczasie zostałam poratowana szklanką wody przez panią mieszkającą w bloku obok toru (nie było punktów odżywczych, miało być ciężko, więc było :D)
Podczas czołgania się pod zasiekami dogonili mnie i usłyszałam, że jestem idealną dziewczyną :). Połechtało się więc moje ego, a mili panowie pomogli mi przejść przez kilka następnych przeszkód, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
fot.Bikelife |
Mniej więcej wtedy, kiedy skończyłam iść z betonowym blokiem na ramieniu, poznałam Piotra i Adriana, którzy zaproponowali, żebym się do nich przyłączyła. To było ok. 8-9 kilometra. Wtedy byłam już bardzo zmęczona, więc powiedziałam, że jak dam radę im dotrzymać kroku to z chęcią dołączę :). No więc zyskałam support na ostatnie 4 kilometry. Zyskałam też komfort psychiczny, bo wiedziałam, że jak nie dam rady, to na pewno ktoś mi pomoże :). Chłopaki serio pomagali mi na każdej przeszkodzie, bo sama już nie byłam w stanie. Miałam ręce jak z waty i tylko nogi nie odmawiały mi posłuszeństwa. Już było tak blisko do mety :)
Tylko raz robiłam karne burpees. Jak zobaczyłam 5 metrową linę, na którą trzeba było się wspiąć, to było tylko "oooooo nie... niech ktoś liczy". Raz, dwa, trzy....dwadzieścia dziewięć, trzydzieści. Po tych burpees już ledwo stałam.
Jeszcze tylko parę przeszkód, w tym kontener z wodą i lodem, gdzie trzeba było zanurzyć się w całości (miłe orzeźwienie), ogień, parę ścian...
fot.Bikelife |
Zdjęcie dzięki uprzejmości pana Igora Kohutnickiego, na jego stronie (klik) więcej zdjęć przeszkód i ludzi :) |
Na trasie spędziłam 2 godziny 38 minut i 22 sekundy. Byłam 103 wśród 267 dziewczyn (a brało udział w sumie 1367 osób, więc odsetek kobiet dość mały).
W tamtym momencie już nic nie czułam. Żadnego bólu, nic. Dostałam medal, bandanę, folię i picie. Cudownie, wszystko cudownie, ale chcę się już położyć. Podziękowałam chłopakom, że dotrzymali mi towarzystwa i rzuciłam się w trawę.
fot.Eryk |
Uwaga, teraz będą drastyczne sceny! Poniżej zdjęcie moich kolan, jak wyglądały wieczorem w sobotę. Teraz siniaki już pozmieniały kolory na fioletowo żółte :). To samo na rękach.
Także polecam serdecznie. Na razie to jedno z najlepszych przeżyć w moim życiu :)
Pozdrawiam!
Piękne zdjęcia! A wspomnienia (oprócz tych z dni po) na pewno jeszcze lepsze :D
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie mam ich więcej :) a wspomnienia magiczne! Serio polecam wziąć udział w czymś takim, człowiek może się wiele o sobie dowiedzieć :)
UsuńZdjęcia niesamowite! Wiesz? W pewnym momencie przyszło mi do głowy "a może ja też?" :D
OdpowiedzUsuńTak tak tak! jeśli już taki pomysł zakiełkował w Twojej głowie to musisz spróbować!
Usuńale super! podziwiam, ja bym się chyba nie odważyła. przynajmniej jeszcze nie.
OdpowiedzUsuń(no i bałabym się, że mi nikt nie pomoże i utknę taka sierota gdzieś na trasie :/ )
Coś Ty, zawsze się znajdzie jakaś pomoc :)
UsuńAle no fakt, jednak trzeba być dobrze przygotowanym :)