piątek, 6 lutego 2015

Nowe wyzwania.

Otwieram jedno oko. Jest 7:15. Zamykam. Mówię do siebie "Nie myśl o tym tyle, tylko to zrób, to przecież takie proste". "Niee, tak bardzo mi się nie chce...". "No to leż i zmarnuj cały dzień". "No dobra". Zaczynam się zastanawiać, czy ten budzik kiedykolwiek zadzwoni. A może nie? Będę mogła spać dalej. Ale zadzwonił. 7:30. Otwieram oczy, podnoszę głowę. "Teraz albo nigdy". Wstaję. Asia patrzy na mnie jak na idiotkę, z miną w stylu "A nie mówiłam?" i uśmiecha się z niedowierzaniem. Z na wpół zamkniętymi jeszcze oczami wybieram ubrania z szafy i drepczę do łazienki. Spojrzenie w lustro, "Omg, co ja robię, przecież tak tego nie lubię". Ale jak trzeba to trzeba, sama tego chciałaś, teraz płać za swoje wczorajsze lenistwo. "OK, wystarczy tylko ubrać buty i zacząć machać nogami". "Jak nie dziś, to nigdy ci się nie uda". Robię parę skłonów i parę wymachów, na więcej nie mam siły. Biorę dwa gryzy batona energetycznego zamiast śniadania. Śniadanie będzie nagrodą za wykonaną pracę. Ubieram buty. Wychodzę. Nie wiem ile jest stopni, ale na pewno poniżej zera. Włączam Garmina, czekam na sygnał. Jest... I zaczynam machać nogami. "Ej, wcale nie jest tak źle". "Całkiem dobrze ci idzie, chociaż jeszcze dokładnie się nie obudziłaś". Mija parę minut, w tym czasie zauważam parę zdziwionych spojrzeń w swoją stronę. Dobiegam na Błonia. "No, jeszcze pół godziny i będzie po wszystkim, poradzisz sobie". Biegnę dalej. Mijają kolejne minuty, przez długą prostą walczę z wiatrem, w ciągu całego okrążenia spotykam może ze 4 biegnące osoby, w tym jednego wariata w krótkich spodenkach. Minęło 37 minut. Dobiegam do kamienicy, w której mieszkam. "Już? Tak szybko? Najlepszy moment dnia już za mną?". Zdyszana, szczęśliwa, wchodzę po schodach. Taka mała rzecz, a cieszy. Dziś wygrałam. Sama ze sobą. Zabiłam lenia, chociaż na te 5 minut. I choć to nie był żaden mocny trening, tylko zwykła przebieżka na parę kilometrów, to i tak dostałam to, co chciałam: energię. Taką, którą daje bieganie i w ogóle jakikolwiek ruch. Bo jeśli go nie ma, to świat wokół jest jakiś taki...jałowy. Dzięki aktywności fizycznej życie nabiera barw, jest weselej. Każdy ma swoją porę, jedni wolą ćwiczyć rano, inni wieczorem. Ja należę raczej do tych drugich, ale zmiany czasem też są potrzebne. Kto wie? Może zacznę biegać rano i będę jedną z tych biegających rozentuzjazmowanych fejsbukowych dziewczyn zagrzewających do codziennej walki ze swoimi słabościami? Nigdy nic nie wiadomo :)
Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. O nie o.o Koszmar wstawania w środku nocy na chwilę wrócił! Trzeba trzymać się dzielnie :D

    OdpowiedzUsuń