czwartek, 10 lipca 2014

I jak tu nie biegać!

W poszukiwaniu motywacji sprawiłam sobie prezent na urodziny i zakupiłam książkę Beaty Sadowskiej "I jak tu nie biegać!". Już po sesji (zdana!), więc w końcu mam czas na czytanie :)

Słyszałam wiele dobrych opinii o tej książce i nie zawiodłam się, bo znalazłam to, czego szukałam. Ona naprawdę jest pełna radości, optymizmu i szczęścia płynącego z biegania. Autorka szczerze to kocha i myślę, że po przeczytaniu tej książki nawet ktoś, kto nie biega mógłby przekonać się do tego sportu.
Pani Beata, która kiedyś nie znosiła biegać, teraz ma na koncie 12 maratonów w najróżniejszych zakątkach świata oraz wiele innych biegów na krótszych dystansach. Szczerze jej tego zazdroszczę, sama chciałabym w przyszłości pobiec w Nowym Jorku, San Francisco albo w Tokio. W książce poruszone zostało wiele bliskich mi tematów, autorka zwróciła szczególną uwagę na biegające kobiety, co również mi się spodobało. Nie jest to typowy poradnik dla biegaczy, chociaż w treść wplecione są "wywiady" z trenerem Kubą Wiśniewskim, pomocne zwłaszcza dla początkujących (rady typu: jak dobrać buty, jak się ubrać, co jeść, jak odpoczywać oraz przypomnienie, że trening biegowy to nie tylko klepanie kilometrów, ale także dodatkowe ćwiczenia). Nie jest to również powieść, kompletnie brak w niej chronologii wydarzeń, ja momentami trochę się gubiłam, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Po prostu mnóstwo w niej pozytywnej energii, którą z chęcią wchłonęłam :).
Pani Beata opisuje swoje przeżycia, emocje i przygody, ale też interesujące historie znajomych biegaczy. Wstaje o 5 rano i nie marudzi, bo wie, że za chwilę przeżyje jeden z najfajniejszych momentów dnia (swoją drogą, ja zdecydowanie swój moment mam wieczorem i chyba się do porannego biegania nie dam przekonać). Udowadnia, że nawet mając mnóstwo zajęć, obowiązków, pracy, dziecko można znaleźć czas, żeby realizować swoją pasję. Biegała nawet będąc w ciąży. No i jej też, tak jak każdemu, czasem się nie chce i zbiera się w sobie godzinami, żeby w końcu włożyć buty i wyjść z domu. Ale po paru chwilach już nie żałuje, że ruszyła się z kanapy (choć taka wygodna była).
Pani Beata nie przejmuje się wynikami i zmusiła mnie do głębszej refleksji na ten temat. Ja chyba nie mogłabym biegać bez zegarka, nie mierzyć i nie przeliczać wszystkiego, bo to mnie bardzo motywuje. Im więcej, dalej, szybciej, tym lepiej. A dla niej to wszystko jedno, po prostu cieszy się tym, że biega. I ma też do biegania świetne towarzystwo w postaci synka w wózku i psa.
Pani Beata twierdzi (tak jak i ja), że biegać może każdy. I nie trzeba do tego specjalnych predyspozycji, nowinek technicznych, wyliczeń i szczegółowej wiedzy o treningu. To wszystko przyjdzie z czasem...albo nie :)
Nie chcę zdradzać więcej, po prostu przeczytajcie sami (z chęcią wypożyczę). Polecam tym biegającym i tym niebiegającym też, może zrozumiecie, że bieganie jest fajne, serio :)

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz