niedziela, 15 czerwca 2014

Letni Krakowski Bieg Świetlików

Moja pierwsza konfrontacja z biegiem na 10 km (a właściwie wtedy na 10,5 km) była 2 lata temu, dokładnie 17 czerwca 2012. Pamiętam, bo to było dzień po mojej imprezie osiemnastkowej, po dwóch godzinach snu, na lekkim kacu, a temperatura w cieniu wynosiła ponad 30 stopni. Bieg nazywał się Crossowa Dycha i odbywał się w małej wsi Wola Chorzelowska koło Mielca. A że "crossowa" to oczywiście trasa biegła przez las, trawę i piach, a do tego były podbiegi, co niestety nie polepszało mojej sytuacji. Ale jakoś tam dotarłam do mety, z czasem (uwaga, proszę o wyrozumiałość) 1:05:21. Byłam tak daleko w stawce, że zabrakło da mnie medalu i dostałam go pocztą miesiąc później. Ale! Byłam 3 w mojej kategorii wiekowej! I dostałam całkiem fajny prezencik w kopercie :) (przynajmniej zwróciła mi się opłata startowa). Wiem, że nie miałam ochoty wtedy biegać, ale przekonał mnie pan A, mój nauczyciel, który obiecał mi za to 6 z wf :)

Moja druga konfrontacja z biegiem na 10 km była wczoraj o 21:30 :) Stresowałam się oczywiście jak to ja, cały dzień. Bo nie chodziło mi o to czy dobiegnę (jak w przypadku maratonu, czy pierwszej połówki), ale chodziło mi o czas. Ostatnio na treningach biegałam mniej więcej w tempie 5:20min/km (z przerwami na łyk wody albo przejście przez ulicę, albo podziwianie widoków). Więc w takim tempie, bez zatrzymywania, powinnam dobiec w ok. 53 minuty. Robiłam też interwały.

Selfie przed startem zawsze spoko.
 Organizator zachęcał biegaczy do nakładania na siebie różnych lampek i światełek i ludzie ubierali naprawdę ciekawe rzeczy. Świecące skrzydła, strój czarownicy, miecz świetlny, świecące uszy i okulary, nawet był pan, który biegł w łodzi. Dosłownie miał na sobie łódź ;D. Galeria pewnie będzie niedługo TU.


Miałam plan. Żeby zrobić pierwszy kilometr trochę wolniej i nie dać się porwać w rytm wszechobecnego entuzjazmu i optymizmu panującego na pierwszych metrach, kiedy wszyscy przyspieszają, bo tak fajnie się biegnie, a potem się okazuje, że się narzuciło zbyt szybkie tempo i nie da rady go trzymać do końca. Ja chciałam być ta mądrzejsza :). No cóż...Nie udało się, bo oczywiście ambicja nie pozwoliła, żeby mnie wszyscy wyprzedzali. I tak pierwszy kilometr zrobiłam zamiast 5:30, w 4:55.
Trasa była bardzo sympatyczna, start pod starym hotelem Forum, 2 kółka na bulwarach wiślanych sięgające od kładki Ojca Bernatka do Mostu Dębnickiego, kilka podbiegów, kilka zbiegów, asfalt i kostka brukowa, a nawet kałuże i trochę błota :)
I jak już zaczęłam tym szybkim tempem to stwierdziłam, że spróbuję go utrzymać. I chyba się udało, bo według mojego Garmina (a ja mu ufam) sprawa wygląda tak:


I choć organizatorzy policzyli mi 51:42 dzięki czipowi przywiązanemu do sznurówki, to i tak im nie wierzę, wolę mojego Garmina. No bo jakim cudem miałabym minutę więcej :(
Co ciekawe, nie było też klasyfikacji w kategoriach wiekowych, ale w kategoriach wagowych: K1: poniżej 52kg, K2: od 52-70 kg i K3: powyżej 70 kg.
I ku mojemu zdziwieniu, w mojej kategorii K2, która była najliczniejsza, miałam (uwaga, fanfary) 10 miejsce na 125 pań, w OPEN kobiet byłam 22 na 210 pań. Całkiem spoko :)

Na mecie nigdy nie mogę przestać się uśmiechać :)
A po wszystkim zimne piwo z sokiem i wino w najlepszym towarzystwie. Pierwszy raz w życiu piwo wypiłam w takim szybkim tempie :D
Były tez bardzo ładne medale, a ich drugą część będzie można zdobyć w grudniu.


A teraz tak sobie myślę, że czuję lekki niedosyt. Nie mam nawet zakwasów i nic mnie nie boli jak po każdych normalnych zawodach. Tak jakbym nie dała z siebie wszystkiego i biegła za wolno. 50 minut i 52 sekundy... Te głupie 52 sekundy. Jakby było 200 metrów mniej to bym zrobiła poniżej 50 minut, a wtedy to już w ogóle szczęście na całego ;D.
No ale nie ma nad czym gdybać, przynajmniej jest nad czym pracować :) I jest radość.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz