wtorek, 28 listopada 2023

Czy znowu będzie piekło? Relacja z Runmageddonu Rekrut Kraków-Dobczyce

Minęło ponad 5 lat od mojego poprzedniego Runmageddonu. Tak, ostatni raz biegłam w Myślenicach w maju 2018 roku. Pojechałyśmy tam razem z Zabieganymi dziewczynami i to był jeden z moich najlepszych Runmageddonów, zrobiłam sama prawie wszystkie przeszkody, biegłam jak szalona, miałam jakiś super mega czas i wspominam to bardzo miło. 

Odkąd wystartowałam pierwszy raz w 2015, to przynajmniej 2 razy w roku brałam udział w jakimś Runmageddonie i jeśli chodzi o biegi z przeszkodami, to zawsze byłam wierna temu jednemu brandowi, nigdy nie brałam udziału ani w żadnych Spartanach, ani Survival Race’ach, ani innych OCRach. W 2017 zrobiliśmy z moim bratem Weterana Runmageddonu, czyli wystartowaliśmy we wszystkich wymaganych do tego tytułu formułach: Rekrucie (6km i 30+ przeszkód), Classicu (12km i 50 + przeszkód), a całą przygodę zakończyliśmy udziałem w Hardkorze, czyli 21km i 70+ przeszkód i to był mój najdłuższy na tamten czas bieg w życiu biorąc pod uwagę czas jego trwania, czyli 5 i pół godziny. W 2018 pobiegłam w Classicu we Wrocławiu, a potem we wcześniej wspomnianym Rekrucie w maju i serio miałam chęć startować dalej. 

Ja uwielbiałam Runmageddony. To była dla mnie świetna zabawa, oderwanie od rzeczywistości, czas bez telefonu, spędzony na łonie natury z fajnymi osobami, w luźnej atmosferze wzajemnej pomocy i wsparcia. 

Myślałam, że w 2019 na pewno wystartuję, ale jakoś tak się złożyło, że nie zapisałam się na żaden. Potem przyszedł słynny rok 2020 i na pewien czas zapomniałam o Runmageddonie.

Kilka lat później, pod koniec 2022 roku pomyślałam, że mi tego brakuje i chciałabym jeszcze raz powrócić do tych chwil, zobaczyć jak to teraz wygląda. Zauważył to mój kochany mąż i podarował mi pod choinkę voucher na udział w dowolnym Runmageddonie w 2023 roku z komentarzem, że on też mógłby ze mną wystartować.

W styczniu zaczęłam chodzić na siłownię, żeby trochę wzmocnić moje wątłe rączki. Pierwsze treningi okazały się trudne, bo wyszło, że jednak nie jestem taka sprawna jak myślałam, ale dzięki Gabie, z którą chodziłam na zajęcia, miałam motywację, żeby stawiać się na tych treningach.

W marcu Gaba i jej mąż Karol mieli 30 urodziny i razem z Erykiem stwierdziliśmy, że to jest wspaniały pomysł, żeby oni z nami pojechali na Runmageddon, więc dostali w prezencie voucher na start.

Długo się zastanawialiśmy nad terminem. Mieliśmy do ogarnięcia dużo zmiennych, m.in. żeby każdemu odpowiadała data, bo np. ja miałam już zaplanowane starty w ultramaratonach w maju i sierpniu, a wiedziałam, że ani przed, ani zaraz po ultra nie ma szans na startowanie w biegu z przeszkodami. 

W takim wypadku majowy krakowski termin odpadł, ale jakiś czas później, w okolicach lata ogłoszono kolejny Runmageddon w okolicach Krakowa, a dokładniej w Dobczycach. 

16 września, Runmageddon Rekrut, seria o 9:30, jedziemy!

Jak mi poszło? Chyba ok, ale już nie mam takiej formy jak kiedyś i przeszkody są według mnie trudniejsze. Wiele z nich musiałam odpuścić (robiłam karne burpeesy), przez ściany przerzucał mnie Eryk, miałam trudności z wieloma rzeczami, które kiedyś robiłam całkiem sprawnie lub z mniejszymi problemami. Ale mimo wszystko i tak bawiłam się super. 

Jak zwykle zaczęliśmy od przeszkody z obciążeniem, tym razem był to bieg z workiem pełnym piasku, potem były przeszkody z drążkami, rzeka, chwiejne drabinki, wysokie lub pochyłe ścianki, czołganie się w bajorze pod zasiekami, głębokie doły, z których nie dało się wyjść bez pomocnej dłoni i tak dalej. Zabawa przednia. 


Dla mnie najcięższą przeszkodą był spacer z ciężkim łańcuchem (nie wiem ile on ważył, z 20 kilo na pewno) pod górę na szczyt zapory w Dobczycach, a potem w dół, żeby oddać łańcuch w to samo miejsce, z którego się go zabierało. Ta przeszkoda mnie wyczerpała, naprawdę to było ciężkie. 

Była też przeszkoda, którą bardzo chciałam pokonać, a z niej zrezygnowałam, bo było tam zbyt tłoczno i po kilku próbach się poddałam. To była wielka stroma pochylnia, na którą trzeba było wbiec, chwycić zawieszoną linę i wciągnąć się po niej na szczyt. Przed nią stał tłum ludzi, który chciał pokonać tę przeszkodę, a że trzeba było robić to pojedynczo, to straciliśmy tam z 15 minut. Erykowi udało się przejść górą, ale mi już nie, więc przeszłam dołem, porobiłam burpeesy i pobiegliśmy dalej. 

Zanim wystartowaliśmy nagrałam kilka sekund jak poszło Elicie:

To była już końcówka, a jak to bywa na końcówce Runmageddonu, jest tam ustawiona przeszkoda za przeszkodą, byleby jak najbardziej zmęczyć ludzi na koniec. Jest to też fajna opcja dla kibiców, bo można sobie oglądać ubłoconych ludzi popijając bezalkoholowe piwko i zagryzając frytkami.

I mimo że byliśmy prawie czyści i prawie susi xd, to pod koniec była PORODÓWKA, czyli ciężkie opony ułożone obok siebie, pod którymi trzeba było się przecisnąć. Podłoże pod oponami było błotne, więc idealnie na koniec, aby dotrzeć na metę po runmaggedonowemu.


Nasz czas to ok. 1h 37 min (w wynikach na stronie jest błąd i zaliczyli nam 1:21:30, bo pomyliliśmy się i wystartowaliśmy 15 minut wcześniej).

To był mój i Eryka drugi wspólny Runmageddon, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze zdecydujemy się pojechać i tym razem obiecuję (jak zwykle zresztą), że lepiej się przygotuję. Na tyle, żeby przynajmniej samodzielnie zrobić multiriga.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz