piątek, 9 czerwca 2017

Biegowy miesiąc: maj 2017

Biegowy maj był dla mnie dość dziwny. 
30 kwietnia biegliśmy z Mateuszem Runmageddon Rekrut w Myślenicach, który poszedł nam dosyć dobrze, bo dzięki długim nogom mojego braciszka i temu, że musiałam za nim gonić, bo napierał przed siebie niczym emeryt na promocji, zajęłam całkiem fajne 42 miejsce na 615 wszystkich startujących kobiet. I ani razu nie robiliśmy burpees!
Potem przez 3 dni codziennie rano chodziłam biegać do lasu, miałam mnóstwo motywacji i chęci do wszystkiego. Maj zaczął się wręcz wspaniale.


Na ten miesiąc przewidziałam swój główny start tej wiosny, Wisłok Trail na 30 km, bieg terenowy z Tyczyna do Rzeczowa. Jednak pech chciał, że parę dni wcześniej bardzo się czymś zatrułam, co skończyło się 6-godzinnym pobytem w szpitalu pod pięcioma kroplówkami i wykluczyło mnie z życia na najbliższy tydzień. Nikomu nie życzę takich "przygód". Nie mogłam ani jeść, ani pić, spałam całymi dniami, więc o bieganiu nie było mowy. Straciłam 5 kilogramów w jeden tydzień, więc potem byłam po prostu bardzo osłabiona.

Kolejny trening zrobiłam dopiero 15 maja, a było to tylko lekkie rozbieganie, bo następnego dnia miałam iść na zawody na 1500m. Ja! Na 1500m! Brzmi wręcz niedorzecznie, ale kiedy pani trenerka z AZS-u zadzwoniła do mnie parę tygodni wcześniej, że są zawody - Akademickie Mistrzostwa Małopolski, to od razu się zgodziłam. Byłam zwyczajnie ciekawa, jak sobie poradzę. Nigdy nie biegałam takich dystansów, co najwyżej na 600m w podstawówce, ale to było zupełnie coś innego. Najbardziej stresowałam się tylko tym, że będę ostatnia i wtedy byłabym na siebie zła. Ale pobiegłam! Najpierw we wtorek 16 maja, czas 5:57. Po biegu padłam na ziemię, bo nie mogłam oddychać, płuca paliły niemiłosiernie, a potem przez cały wieczór kaszlałam. Ale cieszyłam się jak głupia, średnia wyszła poniżej 4:00min/km, i co najważniejsze, nie byłam ostatnia, a nawet jeszcze 3 dziewczyny dobiegły za mną (biegło 13). Następny rzut był w poniedziałek 22 maja, tydzień później. Nie spodziewałam się rewelacji, bo miałam za sobą szalony weekend w Warszawie, a do tego zaczęło mnie boleć kolano, więc pobiegłam bardziej na luzie, o ile można nazwać luzem bieg poniżej 4:00min/km. Ku mojemu zdziwieniu, dobiegłam całe 5 sekund szybciej, w 5:52, a czułam się o wiele lepiej i za metą mogłam ustać na własnych nogach.

Końcem maja, w niedzielę 29 odbyła się Mielecka Impreza Turystyczna. Można było wybrać dla siebie jeden z wielu rodzajów rywalizacji (wyścigi rowerowe, biegowe, na orientację) i dystansów. Ja postanowiłam wziąć udział w biegu na 15 km. Było niesamowicie gorąco i cieszę się, że zdecydowałam się pobiec z bidonem na plecach, bo wypiłam cały, pomimo czterech punktów z wodą na trasie. Założyłam sobie, że będę mieć tempo ok. 6:00min/km, prawie się udało i choć miejscami było ciężko, bo nasze mieleckie lasy obfitują w górki, biegło mi się przyjemnie i byłam 4 na 8 kobiet z czasem 1:30:26 :)

foto z fanpejdża Hufiec ZHP Mielec

Plany na czerwiec?
10 czerwca, czyli już jutro startuję w kolejnym Runmageddonie, tym razem na dystansie Classica (12 km, 50+ przeszkód) w Gliwicach. Już się boję co oni tam wymyślą.

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. gratuluję! szczególnie wielki podziw za te 5:52. zanim nie zaczęłam biegać nie miałam pojęcia, że im krótszy dystans, tym bardziej morderczy bieg ;)

    a wiesz, że jak słyszę runmageddon to w pierwszym skojarzeniem jesteś Ty? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :D Też czasem tak myślałam, chociaż jak się ogląda Igrzyska Olimpijskie czy inne mistrzostwa to wydaje mi się, że każdy bieg jest morderczy.

      Miło mi bardzo :D

      Usuń