czwartek, 4 lutego 2016

Biegowy miesiąc: Styczeń 2016!

Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego rozpoczęcia roku. Biegałam dużo, a w porównaniu do poprzednich miesięcy nawet bardzo dużo. Nakreśliłam sobie parę noworocznych postanowień i prawie udaje mi się ich trzymać. W tamtym roku nie zrealizowałam prawie żadnego biegowego postanowienia, dlatego teraz nic nie piszę, bo nie chcę zapeszać.

W związku z moimi styczniowymi praktykami na uczelni, mogłam spędzić większą część miesiąca w domu. Pomiędzy pisaniem diet i szukaniem materiałów do pracy licencjackiej miałam mnóstwo czasu na bieganie i ćwiczenia.

Znacie ten stan, kiedy każdego dnia myśli się o bieganiu, każdy dzień przerwy i odpoczynku wydaje się być dniem straconym, a nogi same rwą się do biegu? No właśnie ja tak miałam. Z jednej strony zawdzięczam to ekipie Zabieganych, bo dzięki nim zwleczenie się z łóżka o 7 rano nie było żadnym problemem (chociaż od zawsze twierdziłam, że jestem wieczornym biegaczem), a z drugiej strony to przez las. Zakochałam się w lesie. W drzewach, w śniegu, w tym pagórkowatym terenie, w ziemi, a zwłaszcza w czystym powietrzu. Bieganie w takim miejscu niesamowicie odpręża i dodaje energii. Chce się tam wracać każdego dnia i poznawać nowe ścieżki, górki i jeziorka. Już tęsknię i nie mogę się doczekać, aż tam wrócę.


Jedną z nowych rzeczy w styczniu było to, że w ogóle nie biegałam sama. No, może ze dwa razy. Zazwyczaj jestem samotnym ubijaczem asfaltu, więc bieganie w grupie, takiej fajnej zresztą, było miłą odmianą. Naprawdę łatwiej wyjść na trening, kiedy ktoś inny czeka w umówionym miejscu o konkretnej godzinie i nie ma tego ciągłego diabełka w głowie, który mówi "aaa, może pójdę za godzinę...no, okej, jeszcze pół godziny poczekam...a może jutro pójdę...". Fakt, czasem ciężko nadążyć za grupą pięciu facetów, ale to jest dodatkowy czynnik motywacyjny :).

Kolejna nowa rzecz: podbiegi. Jakby nie patrzeć były na każdym treningu, bo wymusza to ukształtowanie naszego mieleckiego lasu. Na początku znienawidzone, każda kolejna góra była udręką, kojarzyła się z niemocą i brakiem powietrza. Ale po kilku treningach z chłopakami w Parku Leśnym w centrum Mielca i niekończącym się bieganiem pod Górkę Cyranowską trochę się zmieniło. Coraz bardziej dawałam radę, już się tak nie męczyłam i nawet zaczęłam odczuwać przyjemność z takiego biegania.


Styczeń był super. Przebiegłam 141 km oraz wystartowałam razem z Zabieganymi z Biegu Policz Się z Cukrzycą w Tarnobrzegu. Ale czuję niedosyt. Mam to uczucie, bo pod koniec miesiąca zdarzyło się coś, co być może pokrzyżuje mi plany na przyszłe miesiące, ale jeszcze nie umiem tego stwierdzić.
W sobotę 30 stycznia chciałam pójść pobiegać, w planach było 10 km, a następnego dnia ok.15km. Jednak po 20 metrach poczułam tak dziwny i mocny ból w kolanie, że nie byłam w stanie kontynuować. Nie był to ból który znam, taki po wewnętrznej stronie kolana, z którym walczyłam na początku zeszłego roku, ale tym razem było to uczucie jakby ktoś z każdym ruchem wbijał szpilę w zewnętrzną stronę kolana. Nie wiem dlaczego tak się stało, bo zaczęłam bardzo lekkim truchtem, ale przez następne 3 dni zwykłe chodzenie sprawiało mi wiele trudności, nie mówiąc o poruszaniu się po schodach. Teraz już chodzę i nic mnie nie boli, ale nie biegam i nawet boję się spróbować. 
A miałam tyle startów w planach! Ale pójdę do fizjo i się zobaczy, co dalej.

Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Bieganie w grupie jest fajną motywacją, faktycznie dużo łatwiej wyjść na trening :D
    Ah i trzymam mocno kciuki, aby okazało się, że wszystko z kolanem w porządku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze się przed tym wzbraniałam, a teraz z chęcią biegnę na takie treningi :)
      Dziękuję :*

      Usuń
  2. O rany, jaki pięknie! Też bym chciała, żeby w Pleśnej była taka biegacka grupa...
    (widzę, że realizujesz postanowienie blogowe z wtorku :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Trzeba się wziąć do roboty, już mam parę pomysłów :)

      Usuń