sobota, 25 marca 2023

Relacja z 19.Krakowskiego Półmaratonu Marzanny

Mam tak duży sentyment do tego biegu, że co roku nie jestem w stanie odpuścić w nim udziału. Mój pierwszy start w zorganizowanym dużym biegu ulicznym był właśnie na Półmaratonie Marzanny w 2012 roku i od tamtej pory uczestniczyłam w nim w sumie 9 razy, a ten niedzielny był dziesiąty.

fot. Eryk

Nie wiedziałam na ile mnie stać i w jakiej jestem formie. Na treningach robiłam biegi tempowe i interwały po 5:00-5:10 min/km i przypuszczałam, że jestem w stanie tym tempem pobiec na pewno 30 minut, w porywach do godziny. Ale co dalej? Mam się porwać na hurra i potem zdychać, czy lepiej zacząć zachowawczo i potem ewentualnie przyspieszać?

fot. Krzysztof Porębski

Ja wiem, że ta druga opcja jest bezpieczniejsza, wygodniejsza i tak naprawdę wiele razy udawało mi w ten sposób wykręcać całkiem fajne wyniki bez umierania po drodze, ale tym razem coś mnie korciło, żeby spróbować pociągnąć mocniej od początku i zobaczyć co się wydarzy.

Zaznaczę, że zachowawcze tempo na półmaraton to byłoby u mnie 5:20-5:30, a szybko to dla mnie 4:50-5:00.

Start opóźnił się o 5 minut, co było dla mnie wybawieniem, bo o 10:50 jeszcze stałam w kolejce do toja. Ustawiłam się przed balonami na 1:49, co gwarantowało trochę więcej luzu, niż gdybym ustawiła się zaraz za nimi. I faktycznie biegło się w miarę luźno i komfortowo, czasem zdarzały się bardziej tłoczne odcinki, gdzie chcąc utrzymać swoje tempo trzeba było się przeciskać, ale ogólnie było bez tragedii. 

fot. Krzysztof Porębski

Starałam się biec na wyczucie, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie patrzeć co chwilę na zegarek. Chciałam mieć takie tempo, żeby czuć, że jestem w stanie nim biec najbliższą godzinę i to było ok. 4:55-5:05 min/km przez pierwsze kilometry. Około 4 km dobiegłam do pana, który słuchał muzyki na głośniku. Akurat leciało Imagine Dragons, co było miłe dla moich uszu, a pan miał dobre tempo, więc biegliśmy sobie razem przez kolejne 6 km. Jak się później okazało pan Krzysztof, rocznik 61, ukończył w tamtym roku Koronę Maratonów Polskich, biega od 10 lat i w tym czasie przebiegł 250 parkrunów. Ja nie mam aż takich wyczynów na swoim koncie, więc pochwaliłam się, że moja mama też zrobiła w tamtym roku Koronę Maratonów. Kazał oczywiście pozdrowić mamę i rozstaliśmy się koło wodopojów na 11 km, bo niestety nie byłam już w stanie utrzymać tego tempa.

Gorzej zaczęło się robić od 12 km, kiedy zaczęliśmy wbiegać pod Wawel i dalej Plantami w kierunku Barbakanu. Akurat przy Wawelu kibicowali moi rodzice z wujkiem, co trochę dodało mi otuchy, bo zawsze miło jest zobaczyć bliskie osoby na trasie, ale następne 2 km cały czas lekko pod górkę dały popalić. Wydaje mi się, że wielu osób w tamtym momencie dopadły kryzysy. U mnie tempo mocno spadło do ok. 5:25-5:35 min/km i już zaczęłam bardzo wątpić w siebie. To był moment, kiedy miałam ochotę przestać już biec, najchętniej zatrzymałabym się i usiadła na ławce. Zbliżał się 15 km, więc wyciągnęłam zaplanowany na tamten etap żel energetyczny i wsunęłam go z niesmakiem.

Obiegliśmy dookoła całe Planty i wróciliśmy pod Wawel, gdzie czekał na nas punkt odżywczy, a za nim znów moi rodzice. Na chwilę odzyskałam siły. Zostało 5,1 km do mety, a na zegarku miałam ok. 1:23, co oznaczało, że jeżeli chciałabym przebiec poniżej 1:50, to miałam niecałe 27 minut na pokonanie tych 5 km z hakiem, czyli wymagało to tempa szybszego niż 5:20 min/km.

fot. Mój Tata

Często w trakcie zawodów przytłaczają mnie myśli o tym ile jeszcze zostało, że jeszcze trzeba pokonać kilka podbiegów, że kilka kilometrów będzie pod wiatr. Musiałam się wprowadzić w swego rodzaju trans, odrzucić inne myśli i być po prostu tu i teraz. Dobiegłam na Błonia i zostało mi 13 minut na niecałe 2,5 km. Gdybym biegła po 5:00 to na spokojnie do zrobienia. Tylko, że 5:00 było już nieosiągalne (a przynajmniej tak mi się wydawało).

Dobiegłam do ostatniego punktu odświeżania i musiałam przejść na kilka sekund do marszu, ale wolontariuszka, która podała mi wodę krzyknęła “Katarzyna! Nie zatrzymuj się, biegnij!”. No nie mogłam nie posłuchać i spróbowałam biec dalej. Ulica Focha ciągnęła się w nieskończoność i dodatkowo było ciągle pod wiatr. Czekałam na zakręt na 3 Maja, bo wiedziałam, że wtedy ten wiatr będzie pomagał, a dodatkowo stamtąd było widać już metę 1,5km dalej. Przy znaku 20 km czekali rodzice. Moja mama jest mistrzynią dopingowania, więc zostałam podniesiona na duchu i ostatni kilometr zrobiłam już po 5:00, a ostatnie 300m po 4:20/km. 

Ostatnie metry biegłam jak w transie, z bólem całego ciała, palącymi płucami i suchością w ustach. 

fot. Mój Tata

fot. Mój Tata

Dobiegłam na metę w 1:51:01. Nie zdążyłam. Ale to mój najlepszy wynik w półmaratonie od 4 lat! Ostatnio szybciej pobiegłam w 2019 roku. A jakby porównać to do półmaratonu z października, to pobiegłam 25 minut szybciej, więc cieszę się, że w kilka miesięcy byłam w stanie wypracować taki progres.

I taki to był mój kolejny Półmaraton Marzanny. Oczywiście jak zdrowie pozwoli, to wracam za rok, tradycyjnie.

fot. Eryk

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz