sobota, 2 stycznia 2016

XXV Gorlicki Bieg Sylwestrowy jako podsumowanie roku 2015.

W czwartek 31 grudnia wzięłam udział w XXV Gorlickim Biegu Sylwestrowym na dystansie 10 km razem z ekipą Zabieganych.
Od pół godziny siedzę przy biurku i nie wiem jak zacząć, jak w ogóle opisać ten bieg. Może zacznę od tego, że mam po nim bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony moja obecna kiepska forma, ból kolana i niepewność nie dają mi spokoju, ale z drugiej atmosfera biegu, ludzie wokół mnie, czas w jakim to wszystko się działo, piękna mroźna aura nastrajały bardzo pozytywnie i nie pozwalały przestać się uśmiechać.
Na początku się bałam. Bo chciałam przycisnąć tempo, ale nie za bardzo wiedziałam na co właściwie mogę sobie pozwolić. Zaczęłam dość mocno, bo stanęłyśmy razem z Dominiką z przodu, było z górki i biegło się w miarę dobrze. Przed startem powiedziałam Dominice, że chcę trzymać tempo 5:00-5:10 min/km i pewnie dobiegnę tak do 5 kilometra, a później się okaże. Okazało się, że nie dałam rady. Faktycznie do 5 kilometra trzymałam się w założeniach, ale później odpadłam całkowicie. Zwolniłam do 5:30 min/km i miałam problem z utrzymaniem tego tempa. Miałam nawet ochotę przestać biec i marszem dojść do mety, ale oczywiście tego nie zrobiłam, no bo jak to tak :). Potem przypomniałam sobie, że uczestników jest ponad 580, a medali tylko 500 (dla tych, dla których nie wystarczy, mieli dosłać potem pocztą). Po ostatniej nawrotce, kiedy zostało 2,5 km do mety, zaczęłam liczyć osoby biegnące za mną. I naliczyłam tak niecałe 60 osób, czyli musiałabym wyprzedzić prawie 30 ludzi, żeby dostać medal. Nie do zrobienia. A przynajmniej nie wtedy. Więc biegłam sobie już bez nadziei, byle tylko skończyć i mieć to już za sobą. 

Zdjęcie od Jagody :)

Ale na mecie przeżyłam pozytywne zaskoczenie, bo jednak zdążyłam dobiec zanim rozdali wszystkie medale! Wiem, może to trochę głupie, ale szkoda by było pojechać na zawody i wrócić z pustymi rękami. Dobiegłam z czasem 51:32, który jest niecałą minutę gorszy od mojej życiówki.


Ale tego dnia ten mój bieg nie był taki ważny. Ważna była cała jego otoczka. Ważne było to, że pierwszy raz nie pojechałam startować sama, ale z całą grupą pozytywnie zakręconych ludzi, dla których bieganie także jest pasją. Wielu z nich po raz pierwszy brało udział w zawodach, w tym moja kochana mama, która przebiegła 5 km w 32 minuty! Gratulacje należą się też Dominice, która biega od roku, a dychę pokonała w 46 minut z sekundami (poprawiając się o 4 minuty!), co dla mnie jest na razie wynikiem w sferze marzeń :). Kilka osób dostało nawet nagrody za zajęcie wysokich miejsc w klasyfikacji wiekowej, co mnie osobiście naprawdę motywuje do dalszej pracy nad sobą.
Dziękuję Wam Zabiegani za ten wyjazd, było super!
www.halogorlice.info

Pozdrawiam i widzimy się na ścieżkach w 2016 roku!

9 komentarzy:

  1. Kasia nie ma co w siebie wątpić, jak zapisujesz się na zawody to warto cisnąć nawet jak człowiek umiera. Gratulacje, że nie przeszłaś do marszu! A przy okazji szczęśliwego nowego roku! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że się nie poddałaś! A jeszcze bardziej super musiało być nie poddawać się w grupie :D
    Wszystkiego najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I w sumie... Miałam nadzieję, że już cię nie boli kolano :/ A pewnie dołożyłam ci jeszcze Ojcowem.

      Usuń
    2. Po Ojcowie mnie nie bolało :) dopiero ostatnio coś zaczęło, ale to wszystko moja wina, bo nie ćwicze na piłce, ale mam w związku z tym poważne postanowienia noworoczne :).
      Dziękuję!

      Usuń
  3. Świetna ekipa! Gratulacje dla Ciebie, kwestia treningów i będziesz śmigać :)
    Wszystkiego dobrego w 2016!

    OdpowiedzUsuń