wtorek, 12 kwietnia 2016

Słodko-gorzkie oczko, czyli relacja z 9.Półmaratonu Rzeszowskiego.


To miał być wspaniały dzień. Stresowałam się jak nigdy, ale byłam równocześnie bardzo podekscytowana. To był mój pierwszy półmaraton, który przebiegłam poza Krakowem, w Rzeszowie, mieście, do którego mam swego rodzaju sentyment. Trasa składała się z dwóch pętli, wiodła w głównej mierze nad Wisłokiem i przez stare miasto, a start i meta zlokalizowane były przy galerii Millenium Hall.

Już od początku czułam, że coś jest nie tak. Pojawił się ból w lewej części podbrzusza. Na rozgrzewce było wszystko okej, a tu zaraz po przekroczeniu startu taka niespodzianka. Stwierdziłam, że pewnie przejdzie, więc biegłam dwa pierwsze kilometry trzymając się za lewy bok, lecz potem na chwilę się uspokoiło. Cały czas gadałam do siebie (w myślach oczywiście), że jest super, że dam radę, że muszę się trzymać i że spokojnie dobiegnę w zakładanym czasie i zrobię piękną życiówkę.

fot. Tadeusz Poźniak

Na szóstym kilometrze, przy Rynku, dostałam doping od Zabieganych, którzy poprzedniego wieczoru pokonywali nocny Runmageddon w Zabrzu i chciało im się wstać rano, przyjechać do Rzeszowa i nam kibicować. Dzięki! Zwłaszcza Dominice, która nawet przebiegła ze mną te 50 metrów i trochę mnie podniosła na duchu.
W okolicach 8-9 km miałam przypływ energii, na chwilę przestał boleć brzuch (żeby później wrócić ze zdwojoną siłą) i biegłam równo za panem z wózkiem. Do 10 km jakoś się trzymałam, bo wiedziałam, że zaraz będą stać moi rodzice i będę musiała dobrze wyglądać, żeby się nie martwili. Potem była nawrotka na dziedzińcu Millenium Hall i siły powoli zaczęły mnie opuszczać, a ból brzucha narastał.

Przez następne 3-4 kilometry biegłam za pace-makerem na 1:50. Wtedy już naprawdę zaczęłam ze sobą walczyć. Z jednej strony wiedziałam, że muszę się go trzymać i tylko wtedy będę z siebie zadowolona, jeśli dobiegnę razem z nim na metę, a z drugiej strony chciałam przejść do marszu i odpocząć. Niezliczone ilości myśli kotłowały mi się w głowie. Nie przeszłam do marszu, ale znacznie zwolniłam. Najgorszy był chyba 17 kilometr. Naprawdę naprawdę chciałam już skończyć, ale ani nawierzchnia z nierównego bruku i dość "pofałdowany" profil trasy, ani wiatr nad Wisłokiem, który w obie strony był w twarz (serio), niekoniecznie w tym pomagały. Nie chcę za bardzo narzekać, bo Rzeszów jest bez wątpienia ładnym miastem (kiedy się po nim spaceruje), ale w tamtej chwili było ze mną źle.
Zaczęłam liczyć, żeby zająć czymś głowę. Na tym 17 kilometrze uświadomiłam sobie, że tylko jeśli utrzymam jakimś cudem tempo około 5:30 min/km (co było niestety trudne) to mam szansę jeszcze pobić swój rekord życiowy.
Już widziałam galerię Millenium. Przyspieszyłam, bo było z górki. Nic już nie ogarniałam, tylko gnałam przed siebie, żeby to już się skończyło. Zarejestrowałam tylko tłum kibiców, głos spikera i pełno złotej folii dookoła. Wpadłam na metę, zastopowałam zegarek, nagle zrobiło mi się słabo i zakręciło w głowie. Na chwilę przykucnęłam i popatrzyłam na ekran Garmina. Jest, oficjalny czas 1:52:19. Jest życiówka! Wprawdzie poprawiona tylko o 12 sekund, ale jest :)


Nie wiem czemu tak się stało. Kondycyjnie pewnie dałabym radę, ale ten brzuch... Normalnie mogę jeść co mi się podoba i biegać bez żadnego problemu, a teraz przez cały weekend uważałam na wszystko co jem, starałam się, a tu bach. Najgorsze, że to nie pierwszy raz, bo na maratonach miałam podobnie. Podejrzewam, że to przez stres, albo żele energetyczne, albo oba naraz.


Ale to już nie ważne. Pocieszam się, że przebiegłam 10 minut szybciej niż Półmaraton Królewski w październiku :) Chociaż i tak wiadomo, że pozostał niedosyt.

Pozdrawiam!

7 komentarzy:

  1. To teraz trzeba wziąć się za trening i poprawić nie o 12 sekund ale o 12 minut!

    Życiówka powinna motywować! Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1:40 hmmm marzenie! :D

      Dziękuję!

      Usuń
    2. Widzisz ale wszystko realne. Ewelina niedawno biegała troszkę poniżej 2h, a teraz bije życiówki za życiówkami :D Więc wszystko przed Tobą!

      Usuń
  2. Braow! Następny bieg jeszcze jeszcze lepszy!:) A ból pewnie miałaś przez stres

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Pewnie tak, następnym razem muszę się nie przejmować tak bardzo.

      Usuń